Po 15 latach zrzuciła habit. Mówi, co działo się w zakonie
- Brak bliskości drugiej osoby oraz niezaspokojona potrzeba bycia kochanym są niezwykle trudne - mówi Katarzyna Swoboda, która po 15 latach odeszła z zakonu. - Był taki moment, że poczułam się jak zdrajczyni - wyznaje była zakonnica, autorka książki "Habit. Bez powołania".
05.06.2024 | aktual.: 19.06.2024 10:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Wstąpiłaś do zakonu, mając 19 lat...
Katarzyna Swoboda*, była zakonnica i autorka książki "Habit. Bez powołania": Tak, zdecydowałam się na życie zakonne jako bardzo młoda dziewczyna. Świeżo po maturze byłam na tyle zdeterminowana i zdecydowana, że tak naprawdę nie widziałam dla siebie w tamtym momencie innej drogi. Dziś z perspektywy czasu wiem, że to była chyba zbyt pochopna decyzja.
Mimo to dopiero po 15 latach zdecydowałaś się wystąpić ze zgromadzenia. Porzuciłaś habit i zaczęłaś swoje życie zupełnie od nowa.
Tkwiłam w kilkuletnim dość poważnym kryzysie. Szukałam odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie czuję się spełniona ani szczęśliwa. Ta decyzja kosztowała mnie bardzo dużo emocji, lęków i obaw. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Mimo wszystko zdecydowałam się, że jednak najlepszą decyzją będzie zrzucenie habitu i rozpoczęcie życia od nowa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W książce opowiadasz o traumatycznych doświadczeniach z dzieciństwa. Jaki wpływ miały one na twoje późniejsze wybory?
Jako dziecko przeżyłam traumę. W swojej książce piszę wprost o wykorzystywaniu seksualnym przez nieżyjącego już członka rodziny. To najbardziej bolesne doświadczenie, które pozostawiło ślad w mojej psychice na całe życie.
Pedofilia nie jest problemem tylko wśród księży. Dochodzi do niej nad wyraz często za drzwiami domu, z którego nie można uciec, kiedy oprawcą staje się ktoś z rodziny, np. dziadek. Zakon wydawał mi się azylem, inną formą życia, która pozwoliła mi niejako schować się pod swego rodzaju kloszem. Po latach uświadomiłam sobie, że była to jednak ucieczka.
Jako dorosła, świadoma siebie kobieta wciąż miałam w sobie pierwiastek tej małej, skrzywdzonej dziewczynki. Widocznie potrzebowałam tych 15 lat w zgromadzeniu, żeby skonfrontować się z tą sytuacją na nowo i ją przepracować.
Co w klasztorze najbardziej cię zaskoczyło? Napisałaś, że "jeśli ktoś myśli, że żyją tam anioły, to grubo się myli".
W klasztorach żyją kobiety, które zmagają się z problemami, tak samo zresztą jak ludzie żyjący poza zgromadzeniem. Przychodzą z bardzo różnym doświadczeniem, bagażem życiowym, rodzinnym i zawodowym, z różną dojrzałością emocjonalną. I te kobiety, tak jak potrafią, próbują stworzyć wspólnotę, co nie jest wcale takie proste, biorąc pod uwagę to, że w zgromadzeniach rozpiętość wiekowa jest czasem bardzo duża.
Jakie ograniczenia panowały w zakonie? Do czego było ci się najtrudniej przyzwyczaić?
Nie można było czytać takiej książki, która w danym momencie nam się spodobała, tylko taką, którą wybrała przełożona. To ona decydowała o tym, jaką książkę czy film będziemy oglądać. Najczęściej był to film o tematyce religijnej.
Kolejna sprawa to jedzenie. To ktoś przygotowywał posiłek, więc nie jadłam tego, na co ja miałam ochotę, ale to, co podano mi do stołu. Gdy do śniadania wypijałam drugą kawę, jedna z sióstr zwróciła mi uwagę, że znika ona za szybko i nie znam cnoty umiaru.
Poza tym przełożoną należało prosić o środki higieny, pastę do zębów, szczoteczkę, a nawet podpaski. Często bywało to dla sióstr krępujące, przynajmniej dla mnie. Niektóre przełożone, zwłaszcza te o humanistycznym podejściu, rozumiały to zażenowanie.
W drugą stronę zaskoczyło mnie to, że siostry korzystają też z takich dobrodziejstw jak czekolada, że jedzą słodycze, a czasem piją piwo (miało to miejsce w zagranicznym klasztorze, do którego wyjechałam na prawie rok).
Otwarcie piszesz o tym, że młode siostry często traktowane są przez swoje przełożone z góry, często jak małe, niedojrzałe dziewczynki.
To prawda. W klasztorze młode kobiety często są infantylizowane. Uczy się je wszystkiego, zakłada, że nie wiedzą nawet, jak się trzyma miotłę albo jak sprząta korytarz. Dostawałyśmy bardzo szczegółowe instrukcje. To wydawało mi się co najmniej dziwne, bo przecież dziewczęta, a właściwie kobiety, które przychodzą do klasztoru, to są osoby, które mają już za sobą jakieś doświadczenie. Często wcześniej prowadziły własne firmy, żyły na własny rachunek i nagle na tym najniższym stopniu formacji jako kandydatki są traktowane jak dzieci.
W swojej książce podkreślasz, że siostry, podobnie jak kobiety żyjące poza klasztorem, mają swoje słabości, przywary, ale również pragnienia. Potrafią się zakochać i odczuwać pożądanie. Sama również oddałaś się pokusie o imieniu Michał.
Siostry decydują się na życie w ślubach, jednym z nich jest ślub czystości. Ten brak bliskości drugiej osoby oraz niezaspokojona potrzeba bycia kochanym są niezwykle trudne.
Owszem, były momenty, kiedy się zakochiwałam, czasami platonicznie. W tym przypadku z wzajemnością. Poddaliśmy się uczuciu i chwili. W wieku 33 lat straciłam dziewictwo. To było coś, co z jednej strony było grzechem, a z drugiej strony bardzo mnie uwolniło i pokazało mi moje prawdziwe pragnienia i to, za czym ja tęsknię. Zdałam sobie sprawę, czym jest męski pierwiastek dla kobiety i jak dużą rolę odgrywa w naszym życiu. Głęboko skrywane pragnienia w końcu dały o sobie znać.
Czy czułaś wyrzuty sumienia? A może w końcu doświadczyłaś poczucia wolności?
W tamtym momencie było we mnie bardzo wiele emocji. Odczuwałam bardzo mocne wyrzuty sumienia, a jednocześnie wiedziałam, że nie jestem w stanie się temu oprzeć i postępuję w zgodzie ze sobą. To był uwalniający moment, choć wtedy, kiedy to się działo, nie patrzyłam na to tak racjonalnie. Dużą pomocą było dla mnie spotkanie się z zaufanym spowiednikiem i wyrzucenie tego z siebie. Zapytał mnie, czego ja tak naprawdę pragnę. To uświadomiło mi wiele kwestii.
Był taki moment, że poczułam się jak zdrajczyni, ale później czułam, jakby spadł ze mnie ogromny ciężar. I klapki z oczu. To był taki uwalniający moment. Widocznie musiało się to wydarzyć.
To wtedy stwierdziłaś, że zakon nie jest tym, w czym chcesz pozostać?
W pewnym sensie tak, choć moje odejście ze zgromadzenia nastąpiło ponad rok później. Długo biłam się z myślami, bo jednak byłam już też mocno osadzona w tym życiu zakonnym i w pewnym sensie do niego przyzwyczajona.
Z drugiej strony coraz bardziej ujawniały się te moje stłumione pragnienia związane z posiadaniem rodziny, stworzeniem udanego związku. Spotkanie z tym mężczyzną było punktem zwrotnym, który wewnętrznie mnie zmienił. Ani panu Bogu, ani Kościołowi czy zgromadzeniu nie przyniesie nic dobrego to, że będę się męczyła w życiu zakonnym i nie będę w nim autentyczna.
Obecnie żyjesz poza zakonem. Jak mężczyźni, z którymi się spotykasz, reagują na informację, że kiedyś byłaś siostrą zakonną?
Jestem osobą spełnioną, co prawda samotną, ale szczęśliwą. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda mi się spotkać kogoś, z kim będę mogła dzielić radość życia i wspólne chwile. Nigdy nie ukrywam swojej przeszłości. Wychodzę z założenia, że szczerość od początku jest bardzo ważna. Czasami jest to forma sprawdzianu. Czy dana osoba wystraszy się mojej przeszłości, czy to ją zaintryguje, a może będzie stanowiło jakiś problem?
Przyznam szczerze, że nie spotkałam się z jakąś negatywną reakcją ze strony mężczyzn z tego powodu. Dużo częściej jest to zaciekawienie, a nawet wartość dodana, ponieważ cenią oni szczerość z mojej strony. Dla niektórych jest to coś nietypowego, ciekawego, intrygującego, ale raczej nie traktują mojej przeszłości jako problemu czy przeszkody do budowania relacji.
*Katarzyna Swoboda to pseudonim literacki autorki, która pragnie pozostać anonimowa.
Rozmawiała Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski