Seks polskich kobiet w XIX w. Mężom zalecano, by odmawiali im jakiejkolwiek przyjemności
W XIX wieku seks był dla Polek bolesny i poniżający. To nie przypuszczenie, ale fakt. Bo w Warszawie już w 1908 r. przeprowadzono wśród kobiet ankietę z pytaniem: "Jak często doznają rozkoszy w łóżku z mężem". Wyniki były zatrważające.
07.06.2023 | aktual.: 10.06.2023 14:29
Nauka stała murem za podobnymi koncepcjami. W epoce zaborów panowało powszechne przyzwolenie dla wszelkiej maści erotycznych wybryków mężczyzn. I nic dziwnego, bo nawet lekarze twierdzili, że wstrzymywanie się od stosunków seksualnych choćby przez krótki czas może zniszczyć zdrowie lub nawet zabić.
Potwierdza to ankieta przeprowadzona w 1903 roku wśród warszawskich studentów. Respondenci, którzy nie uprawiali regularnie seksu, uskarżali się w związku z tym między innymi na "zanik zdolności, ciężkie migreny i częste zdenerwowanie".
Ci, których do abstynencji zmusiła bieda, otwarcie nawoływali do "zakładania dobroczynnych domów publicznych dla ubogich studentów". Przytoczono też popularny pogląd, zgodnie z którym "prostytucja istnieje na to, by młodzieży zdrowie zapewnić".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rzecz jasna uważano, że wstrzemięźliwość szkodzi tylko mężczyznom. Postępowe pismo "Kosmetyka" w 1908 roku tłumaczyło: "Zupełne wstrzymanie się od stosunku płciowego jest dla kobiety rzeczą (…) dla zdrowia obojętną, podczas gdy u mężczyzny wywołać ono może pewne zaburzenia w sferze nerwowej lub psychicznej".
Kolejne dwie dekady też nic nie zmienią. Lekarze pierwszego kontaktu nadal będą leczyć migreny u mężczyzn właśnie prostytucją. O zetknięciu się z taką metodą wspomni w 1925 roku Cecylia Bańkowska, autorka książki "Jak uświadomiłam mojego syna". Wprawdzie z dezaprobatą – jednak bez zdziwienia.
"Prostytutka stała się na wiek cały filarem moralności społecznej, niemal urzędnikiem państwowym" – podkreślał Tadeusz Boy-Żeleński. W polskich miastach pracowały dziesiątki, a może i setki tysięcy z nich. Z tego olbrzymia część – w samej Warszawie.
Co trzecia kobieta była prostytutką?
Najodważniejsze statystyki wskazywały, że nawet co trzecia kobieta w stolicy w wieku od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat para się prostytucją. Świat został podzielony pomiędzy cnotliwe i nietknięte narzeczone, z którymi mężczyźni spędzali popołudnia, oraz na kobiety upadłe, w których ramionach mijały im wieczory.
Te drugie nie mogły liczyć nawet na status pełnoprawnych istot ludzkich. Uczestnicy ankiety z 1903 roku podkreślali, że czują "wstręt do kobiet sprzedajnych i publicznych". Widzieli w nich ni mniej, ni więcej, tylko "wrzód społeczny". A jednocześnie – przyznawali, że jak niemal każdy, korzystają z ich usług.
Powstało przekonanie, że "pewne grupy ludzi, pozbawione są wszelkich praw ludzkich i niewarte żadnych względów, a żyją tylko dla użytku, rozrywki lub wygody ludzi uprzywilejowanych".
Moralność tylko dla kobiet
Na masową skalę realizowano zasadę "podwójnej moralności". Polegała ona na przyjęciu przez społeczeństwo zupełnie różnych oczekiwań wobec kobiet i wobec mężczyzn. Tym drugim wolno było bezkarnie prowadzić życie seksualne przed i poza małżeństwem. Panny i mężatki miały z kolei być bezwzględnie cnotliwe i wierne.
Narzeczeństwa trwały w epoce wiktoriańskiej przez całe lata. Dziewczyna czekała i tęskniła; chłopak – uganiał się za dziwkami. Gdy ślub po paru latach dochodził wreszcie do skutku, w wielu przypadkach bardziej przypominał pogrzeb. To była transakcja, w której uczucia schodziły na dalszy plan w stosunku do kwestii majątkowych, towarzyskich czy nawet honorowych.
Chodziło o zdobycie dobrej partii i ewentualnie posagu oraz o pozyskanie zdrowej, silnej matki dla przyszłego potomstwa. Boy półgębkiem wspomina o jakiejś tam, mimo wszystko, roli miłości, ale to z jego strony przejaw daleko posuniętego optymizmu.
XIX-wieczni specjaliści małżeństwo traktowali jak handel. Doktor Baker, autor wydanego w 1809 roku poradnika "Tajemnice płci żeńskiey", sugerował, żeby oblubienicę przed ślubem rozbierać do rosołu i kontrolować, czy nie ma żadnych defektów fizycznych. Zupełnie jakby była klaczą na targu. Pomysł ten wracał wielokrotnie przynajmniej do lat sześćdziesiątych XIX wieku. Zawsze w odniesieniu do kobiet.
Monogamia zaprzecza naturze… mężczyzn
Po nocy poślubnej w sytuacji mężczyzny niewiele się zmieniało. Miał odtąd zapewniony wikt i opierunek, ale życie seksualne prowadził tak, jak zawsze. Głównie poza domem. Na uzasadnienie tego faktu znaleziono kolejny pseudonaukowy argument.
Zgodnie z popularną teorią przytoczoną przez Izę Moszczeńską (autorkę felietonu Cnota kobieca z 1904 roku) każdy mężczyzna był z urodzenia poligamistą, a każda kobieta – monogamistką. W efekcie wierność mężów uznawano za rodzaj zwyrodnienia i grzechu przeciwko naturze. W przypadku żon podobnym grzechem byłaby jakakolwiek próba szukania doznań seksualnych poza małżeństwem.
Dzieła literackie i cała obowiązująca kultura wpajały im przekonanie, że pożycie małżeńskie to w pierwszej kolejności forma poświęcenia.
"Czystość jest czymś bezwzględnie dobrym, życie płciowe zaś w każdym razie plamą i poniżeniem" – instruowano dziewczęta przez całe XIX stulecie. Mężczyźni też odbierali praktyczne porady. Mieli robić wszystko, by kobieta nie zaznała seksualnej satysfakcji.
Zobacz także
"Przystępować znienacka do aktu spółkowania"
Fakt ten doskonale oddaje praca lwowskiego lekarza Artura Ligiszy z 1903 roku. W książce poświęconej tematowi zapobiegania ciąży udzielał on czytelnikom szeregu niezawodnych rad. Przykładowo, wedle niemieckiego zwyczaju:
"Przed aktem płciowego obcowania zupełnie się nie podnieca nerwów u żony żadnymi pieszczotami, całusami lub objęciami, tylko wprost przystępuje się niespodzianie, znienacka do aktu spółkowania. Skutek przy tym głównie ma zależeć [od tego], aby zaraz od początku małżeństwa tak postępowano, aby młoda nie znała innego rodzaju wykonywania małżeńskiego obcowania, jak tylko ten jeden".
Szok i niedotlenienie
Inny sposób wymagał, by kobieta bacznie obserwowała, aż u mężczyzny zbliży się chwila orgazmu i na moment przed wytryskiem głęboko nabrała powietrza. Następnie powinna wstrzymać oddech na tak długo, jak tylko będzie w stanie. Szok i niedotlenienie powinno zniwelować ryzyko zapłodnienia.
Prostsza metoda, podawana w publikacjach innych autorów, zakładała po prostu zupełny, stuprocentowy bezruch kobiety w trakcie całego stosunku. Mąż niech robi swoje, a żona powinna leżeć niczym kłoda.
Pieszczot zakazywano także z troski o… kobiecą cnotę. Dziesiątki poradników, nawet tych wydawanych już po pierwszej wojnie światowej, potwierdzają, że powszechny był strach przed rozseksualizowanymi małżonkami.
Autorzy (rzecz jasna zawsze mężczyźni) konsekwentnie tłumaczyli, że żona, która polubi seks, niechybnie zacznie zdradzać swojego męża. Prościej było uznać, że same potrzeby seksualne to u każdej kobiety objaw ciężkiej choroby: histerii.
Ona tego nie zrozumie
"Dla histeryczki akt seksualny musi być rozczarowaniem. Ona go nie rozumie" – pisał w 1895 roku francuski lekarz Georges Gilles de la Tourette. I miał rację. Z tym, że należałoby jego twierdzenie nieco rozszerzyć. Powiedzmy wprost: dla niemal każdej XIX-wiecznej kobiety akt seksualny był rozczarowaniem.
Dopiero na przełomie XIX i XX stulecia lekarze – w tym pierwsi seksuolodzy – zaczęli dostrzegać, że nie tak to wszystko powinno wyglądać. Świat niepostrzeżenie zaczął się zmieniać. Powstały nowoczesne środki antykoncepcyjne, do sprzedaży weszło skuteczne lekarstwo na syfilis, a rosnący w siłę ruch feministyczny domagał się równouprawnienia kobiet.
Również w sypialni. Naukowcy nieśmiało zaczęli mówić o istnieniu orgazmu u obydwu płci. W bólach rodziła się pierwsza, dzisiaj zupełnie zapomniana rewolucja seksualna. I wielki udział w jej wywołaniu mieli Polacy.
81 proc. rozczarowanych
W Warszawie już w 1908 roku lekarz i antropolog Walenty Miklaszewski przeprowadził wśród swoich pacjentek ankietę na temat seksu. Doktor relacjonował: "Żona doznaje rozkoszy przy stosunkach płciowych stale w 7,5 proc. [przypadków], zmiennie w 11,56 proc. przypadków, a wstrętu w 8,3 proc. przypadków". Łącznie dla zaledwie 19 proc. kobiet życie płciowe było choć trochę satysfakcjonujące.
Dla porównania według najnowszych kompleksowych badań, przeprowadzonych w 2005 roku przez Zbigniewa Izdebskiego, 82 proc. Polek przynajmniej "czasami" zaznaje orgazmu. Odpowiedź "nigdy" podała jedna kobieta na sto. Już w 1908 roku było oczywiste, że wyniki wołają o pomstę do nieba.
"Kobieta została podporządkowana mężczyźnie w myśl przysięgi posłuszeństwa i uległości. A taki stosunek stanowi wprost zaprzeczenie miłości. Ma on wszelkie cechy stosunku posiadacza, władcy" – pisał Walenty Miklaszewski na łamach czasopisma "Czystość".
Bibliografia
- Cecylia Bańkowska, "Jak uświadomiłam mojego syna", Warszawa 1925.
- Tadeusz Boy-Żeleński, "Reflektorem w mrok", Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985.
- Tadeusz Boy-Żeleński, "Zmysły… zmysły…", Biblioteka Boya, Warszawa 1932.
- Carl Gelsen, "Hygiena miodowych miesięcy. Wskazówki dla nowożeńców", Księgarnia Popularna, Warszawa 1909.
- "Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX", red. A. Żarnowska, A. Szwarc, DiG, Warszawa 2004.
- "Kobieta i rewolucja obyczajowa. Wiek XIX i XX", red. A. Żarnowska, A. Szwarc, DiG, Warszawa 2006.
- [Artur] S. Ligisz, "Maltuzyanizm w polityce ekonimii i hygieny społecznej. Rzecz o zastosowaniu sztucznej niepłodności kobiety", nakł. autora, Lwów 1903.
- Walenty Miklaszewski, "Życie płciowe w małżeństwie", "Czystość" 1908, nr 5.
- Iza Moszczeńska, "Cnota kobieca", "Krytyka" 1904, nr 10.
- Iza Moszczeńska, "Czego nie wiemy o naszych synach", Księgarnia Naukowa, Warszawa 1904.
- "O zawieraniu małżeństwa przez ludzi nerwowych i psychopatycznych", "Kosmetyka" 1908, nr 19.