W Polanicy-Zdroju brakuje mężczyzn? "Nie zauważyłam"
"Miasto kobiet", "dziadkowo", raj dla kuracjuszy, który coraz bardziej pustoszeje? Sprawdziłyśmy, jak mieszka się w Polanicy-Zdroju, mieście, z którego podobno wywiało mężczyzn.
Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
"Turystów tylu"
Zabiłyśmy fryzjerce ćwieka. Ciach, ciach - pasemka włosów spadają na podłogę. Ciach, ciach lecą kolejne, a ona ciągle zastanawia się, czy w Polanicy brakuje mężczyzn.
– Edytka, czy my narzekamy na brak facetów? – prosi koleżankę o pomoc w rozwiązaniu zagadki. – Turystów tylu – zapytana odkrzykuje ze śmiechem. A naszych? Może mało, ale porządnych! Poza tym mężów mamy od dawna.
– Ja dwóch nawet pochowałam. Co prawda ten pierwszy jeszcze żyje, ale dla mnie umarł za życia – to jedna z klientek wtrąca się do rozmowy. – Ja mam swojego, mnie on wystarczy – śmieje się kolejna z pań. – Nigdy nie patrzyłam pod tym kątem na Polanicę. Prawdopodobnie kuracjuszek jest więcej i stąd to wrażenie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Salon fryzjerski, "bankowa" kopalnia informacji jakoś nas zawiódł. Idziemy dalej. Sympatyczna sprzedawczyni z pobliskiego sklepu podkreśla, że większość jej klientek to kobiety. Patrzymy na półki i wszystko jasne – firany, pościele i piżamy.
– Natomiast w domu mam trzech mężczyzn, więc naprawdę pod dostatkiem. Czasem nawet do nich mówię: jakbyśmy nie głosowali, zawsze jestem na przegranej pozycji – peroruje niezrażona.
Historia powtarza się w kultowej "Pysznej budce" z goframi, blisko wejścia do pijalni wód mineralnych. Tu jednak nasza rozmówczyni pokusiła się o głębszą analizę.
– Ciężko mi powiedzieć, czy brakuje mężczyzn. Myślę, że kobiety po pięćdziesiątce mogą mieć problem, bo ich równolatkowie albo są schorowani, albo już nie żyją. Mogą też być po rozwodach i w nowych związkach. Na dancingi przychodzą raczej kuracjusze, bo wątpię, żeby żony puszczały mężów na takie imprezy. Gdybym miała męża, na pewno bym go nie puściła. Pewnie stąd ten deficyt – skomentowała.
Na brak klientów-mężczyzn nie narzeka właścicielka kwiaciarni przy deptaku. Zauważa, że po lekkim przestoju w interesie, znów wraca moda na kwiaty. Kupują je najczęściej panowie – od nastolatków do czterdziestolatków. Starsi już raczej okazjonalnie, ewentualnie kuracjusz. Podobno dla żon.
Teraz to towar luksusowy, więc młodzi zazwyczaj kupują po jednym kwiatku. Ale ostatnio przyszedł chłopak, który dla swojej miłości wysupłał wszystkie zaskórniaki i kupił 12 – dodaje z uśmiechem.
Na poszukiwania mężczyzn w Polanicy ruszyłyśmy zaniepokojone artykułem w "Wyborczej", która alarmowała, że polaniczanki są zdesperowane, bo nie mogą znaleźć sobie partnera – tego do tańca i tego do życia. Po tamtej publikacji pytania od mediów o płciowe dysproporcje zaczęły spływać także do znanych mieszkanek.
– Nie byłam w stanie odpowiedzieć na pytania dotyczące wyjątkowej na tle innych miast dominacji kobiet w Polanicy-Zdroju, które dostawałam od mediów, bo musiałabym dużo fantazjować – śmieje się Justyna Kuban, dyrektorka Teatru Zdrojowego Centrum Kultury i Promocji. Z pochodzenia łodzianka, z wyboru polaniczanka. I opisuje niektóre z podnoszonych problemów:
– Pojawił się np. pomysł, żeby wymienić zawody typowo męskie, w których w Polanicy, ze względu na brak panów, pracują kobiety. No cóż, nie ma takich sytuacji. Albo pytanie, dlaczego na dancingach jest więcej kobiet? Na dancingi chodzą przede wszystkim kuracjusze, czyli osoby przyjeżdżające do nas z całej Polski - a wśród nich liczniejszą grupą są kobiety. Nie mamy na to tutaj lokalnie wpływu. Wynika to z demografii naszego kraju, gdzie większość populacji stanowią kobiety, które dłużej żyją i są bardziej aktywne. To cała tajemnica.
Recepcjonistka w naszym hotelu, młoda, atrakcyjna blondynka, patrzy na nas, najwyraźniej nie doceniając wagi sytuacji: – W Polanicy bez problemu można znaleźć męża.
A jeśli nie męża, to na pewno towarzystwo na randkę. Wystarczy odpalić Tindera i chętnych panów, w różnym wieku, nie brakuje. Sprawdziłyśmy.
Kilkanaście minut zajęło nam przescrollowanie wszystkich profili mężczyzn "dostępnych" w promieniu 10 km, w wieku od 20 do 60 lat. Wielu deklarowało, że szukają stałego związku, jedni kusili potencjalne kandydatki zdjęciami z pieskiem, inni muskulaturą. Nie brakowało również ofert FwB (friends with benefits, czyli przyjaźń z bonusem) czy ONS (one night stand, czyli przygoda na jedna noc). Jakoś nas nie urzekły.
Blok widmo
O blok, w którym mieszkają podobno wyłącznie kobiety, pytamy wszędzie, gdzie się da. Najpierw we wspomnianym salonie fryzjerskim.
– O niczym takim nie słyszałam – fryzjerka robi wielkie oczy. – Hej, dziewczyny, a wy, coś wiecie? Chórek głosów: – Nie. Nie, nie. – U nas mieszka tylko jeden pan – wtrąca się klientka. – A u nas dwóch – dodaje inna.
Radzą, by wybrać się do blokowiska przy ulicy Łąkowej. Jeśli tam nie znajdziemy, to już nie znajdziemy legendarnego bloku. – To jakaś bajka – przekonuje nas na miejscu młody mężczyzna.
– Wszędzie raczej jest miks. No chyba że chodzi o dom wczasowy albo dla seniorów? Babć jest bardzo dużo, a w tych blokach to już w ogóle – dodaje kobieta, wskazując na pobliskie budynki. - O, w tym bloku tylko dwóch panów mieszka.
Po krótkiej wymianie zdań i rekomendacji, co warto zwiedzić w Polanicy, jeden z mężczyzn wręcza nam swoją wizytówkę, na której czytamy: "świadkowie Jehowy". Kto jak kto, ale oni powinni mieć najbardziej sprawdzone informacje - wszak regularnie odwiedzają mieszkania.
Zyskujemy niemal pewność, że mityczny "blok samych kobiet" nie istnieje, ale postanawiamy jeszcze zajrzeć na komisariat policji. - Pierwsze słyszę. Może chodzi o jakiś budynek, w którym mieszkają Ukrainki z dziećmi? – zastanawia się policjantka i dodaje, że nic innego nie przychodzi jej do głowy.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego z 2022 r., Polanica-Zdrój jest w czołówce najbardziej sfeminizowanych gmin w Polsce: na 6038 mieszkańców jest ich 3315, czyli 54,90 proc. Co daje jej trzecie miejsce. Jednak z powodu stałego napływu turystów różnica ta nie jest odczuwalna dla mieszkańców.
Jak się żyje w "dziadkowie"?
– Polanica to takie "dziadkowo". Miasto typowo sanatoryjne - narzeka jedna z fryzjerek.
– Pod tym, że jest to miasto emerytów, na pewno się podpiszę. Młodzi stąd uciekają. Tutaj jest hotelowo, pensjonatowo, gastronomicznie i tyle. Polanica żyje dzięki kuracjuszom. Oni nie tylko chcą zjeść czy wypić, ale przyjdą też do sklepu. Starsze panie z dużych miast doceniają nasz towar, u nich coraz trudniej znaleźć jakość inną niż marketowa – wtóruje jej sprzedawczyni w sklepie z firanami i pościelami.
Tego samego zdania jest właścicielka sklepu z kożuchami i skórami.
– To miasto emerytów. Fajnie jest, jak ktoś ma dobrą emeryturę, zdrowie, jakiś domek czy apartament i sobie żyje. Natomiast to nie jest miejsce dla młodych ludzi. Gdzie tu pracować? W szpitalu i w urzędzie. Przy czym większość etatów od lat jest obsadzona. Mam siostrzenicę, skończyła studia we Wrocławiu. Chętnie wraca na chwilę, ale nie chce tu zostać – zauważa i wskazuje kolejną przyczynę takiego stanu rzeczy.
- Ceny nieruchomości są w Polanicy astronomiczne, dorównują warszawskim. 17 tys. zł za m kw.! Ostatnio oglądałam szeregówki, 144 m kw., koszt: ponad milion złotych. Mieszkanie 34 m kw. przy Polanie Parkowej kosztuje 660 tys. zł. Kogo tutaj na to stać? –pyta retorycznie.
Odpływ młodych ludzi z miasta jest odczuwalny także według Justyny Kubali.
– Przyczyn należy upatrywać m.in. w braku możliwości kształcenia na poziomie szkół średnich i wyższych. Jest u nas tylko jedna szkoła średnia, o profilu turystycznym i gastronomicznym, w związku z tym już 15-latkowie wyjeżdżają do liceów czy techników w innych gminach, najczęściej do Kłodzka i Wrocławia, a po maturze znaczna część z nich przenosi się na stałe do dużych miast. Obserwujemy zatem w Polanicy brak osób w przedziale od 18. do 30. roku życia.
Według danych statystycznych GUS z 2021 r., Polanica-Zdrój jest drugim w Polsce (po Sopocie) miastem z najstarszymi mieszkańcami - średni wiek to 47,8 lat, tymczasem w "najmłodszych" Siechnicach to średnio 34,6 lat. Największa grupa mieszkańców to ci między 65. a 69. rokiem życia. I to właśnie ten temat zdominował nasze rozmowy z mieszkańcami.
"Transport tylko prywatny"
Polanicę odwiedzamy w chłodny, deszczowy weekend. Nie liczyłyśmy na tłumy turystów i kuracjuszy, ale widok miejskiego targowiska, na które kierujemy się w sobotę rano, zaskakuje i zasmuca. Jeden duży stragan warzywny, kilka kartonów z ciuchami i cztery duże słoiki miodu. Kupujących brak – w ciągu 20 minut pojawiło się może trzech-czterech klientów.
– Kiedyś tu było tyle ludzi, że się nie dało przecisnąć! 10 lat temu na autobus biegłem zygzakiem, bałem się, że nie zdążę. Dzisiaj? Same panie widzą. I tak w całym mieście – żali się handlarz miodem.
– Dyskotekę, też zamknęli. A ludzie się bawili! Nawet striptiz tam był – dodaje.
Jego rodzina jest żywym przykładem, że młodzi uciekają z Polanicy. – Syn już 11 lat siedzi w Niemczech. Na początku mówił, że zaraz wraca, zarobi tylko parę złotych i będzie budował się w Polsce. Dobrą robotę złapał, 34 lata, żona, dom i teraz pyta: "Będę wszystko w kraju od nowa zaczynał?". Wcale mu się nie dziwię. Córka też wyjechała. Zachciało mi się dzieci kształcić. Jednego gamonia trzeba było zostawić, w piwnicy trzymać, do szkół nie posyłać, bo teraz sam zostałem z dwoma gospodarstwami – opowiada.
– Starsi są, jak to się mówi, w czarnej du... Kiedyś jeździły autobusy na Lasówkę, do Marianówki, dzisiaj nie ma ani jednego. Nie wszyscy mają przecież samochód. A transport ostał się tylko prywatny - rzuca z goryczą klientka, która przyszła po ziemniaki.
- Busiki? - dopytujemy.
- Nie, sąsiad sąsiada prosi. Albo leśniczy dzwoni po ludziach, ma spisaną listę potrzebnych towarów i rozwozi je potem z przyczepki. Ludzie się sami organizują, zbierają po kilka osób. Do szpitala też tak jeżdżą, aż z Gorzuchowa (wieś o kilkanaście kilometrów od Polanicy). Był wypadek, dwie pielęgniarki jechały i jedna nie żyje. Zasnęła po nocnej zmianie. Aż dziw, że takich tragedii nie ma więcej - wzdycha kobieta i na odchodne dodaje:
– Nie ma pracy, nie ma niczego.
Mit wiecznych wakacji
Interesy kuracjuszy i inwestorów czasem rozmijają się w Polanicy z potrzebami mieszkańców.
- Pobudowało się mnóstwo nowych pensjonatów, przyjezdni kupują domy, mieszkania. Zatrzymuje się tutaj bogaty klient. W weekend majowy jest nawał ludzi. My, mieszkańcy nie lubimy takich okresów, pomimo, że żyjemy z turystyki. A czym jest Polanica? Wieś ze strumyczkiem, który płynie przez środek. I jeszcze park, w którym co roku jest robiona nowa kostka – mówi kąśliwie sprzedawczyni z futrzarskiego. – Gdybym miała możliwość stąd się wyprowadzić, spakowałabym się w jeden dzień i bez żalu.
– Nie chodzimy w niedzielę po mieście. Albo idziemy w góry, albo siedzimy w domach – to już pani z salonu firan.
– "Mieszkać w Polanicy to być ciągle na wakacjach" – takie hasło słyszymy często. Powiem szczerze, że tego nie czuję – dorzuca jej klientka.
W polanickich sklepach często natykamy się na przyjezdnych za ladą. – Ja tylko zastępuję siostrę, dzisiaj jestem wyjątkowo. Przyjeżdżam, razem posiedzimy, a później uciekam do Wrocławia, bo tutaj nie ma co robić (śmiech) – mówi nam pani sprzedająca w lumpeksie przy deptaku.
Dwa parkiety w uzdrowisku
Nieważne, czy to poniedziałek czy sobota, uzdrowiskowe zasady są nienaruszalne – słynne dancingi kończą się punktualnie o 22:00, a miłośnicy nocnych tańców liczyć mogą jedynie na "dyskotekę dla młodych" znajdującą się w jednym budynku z hotelem i kręgielnią.
Dlatego, gdy dotarłyśmy na miejsce w piątek wieczorem, pozostał nam tylko wstępny rekonesans i rzut oka na pary, które spędzają tego dnia ostatnie minuty na parkiecie w Centrum Zdrowia i Wypoczynku Nowy Zdrój. Potańcówki organizowane są tutaj trzy razy w tygodniu – w środy, piątki i niedziele. Przed budynkiem zagadnęłyśmy 50-latka, który wyszedł zapalić. Okazał się stałym bywalcem.
– Ludzie raczej w parach przychodzą, ale zdarzają się też "bojki". Dzisiaj taki Andrzej na przykład, ja palę, a on już tańczy z moją żoną – wyjaśnia głosem zblazowanego rutyniarza.
Z zabawy jest jednak zadowolony, bo przecież inaczej by nie wracał. – Muzyka różna leci, towarzystwo raczej kulturalne, warto przyjść, tylko wcześniej, doradza.
Mądrzejsze o wiedzę, że w uzdrowisku spieszyć się nie wypada, chyba że chodzi o tańce, następnego dnia w Zdrojowej stawiamy się niemal punktualnie. Za wejście płacimy 15 złotych. Ceny w barze nie przerażają - podstawowy drink kosztuje 22 zł, najtańsze piwo 12 zł. Impreza taneczna z zespołem rozpoczyna się o 18.30. Przed 19.00 niemal wszystkie stoliki są zajęte, a parkiet pełen. Alternatyw w najbardziej imprezowy dzień tygodnia brak - to jedyny dancing, jaki odbywa się w mieście tego wieczoru.
Dominują pary 60- i 70-latków. Na ich stolikach częściej od alkoholu można zobaczyć filiżanki z kawą i herbatą, czasem miseczkę frytek, sok, kieliszek wina czy kufel piwa. Atmosfera nie jest szczególnie randkowa – zdarza się, że podczas chwil na odpoczynek nie pada ani jedno słowo. Idealne zgranie poparte wieloletnim wspólnym doświadczeniem widać także na parkiecie. Szybko oczywiste staje się, że to małżeństwa lub pary z imponującym stażem, które nie szukają sanatoryjnego romansu – po prostu lubią tańczyć. Większość z nich nie opuszcza żadnego utworu.
Jednak po 19.00 w Zdrojowej pojawia się coraz więcej "bojek". Wśród nich sporo mężczyzn, często nieco młodszych niż ich sparowani koledzy. Jeden z nich zaczepia nas już przy barze. Dopytuje, czy będziemy tańczyć i zamawia trzy "pięćdziesiątki" czystej. Bez popitki. Towarzystwo przy stoliku obok również ewidentnie poznaje się na miejscu. Panowie pytają czy mogą dosiąść się do trzech pań:
– Ale my czekamy na koleżanki – uprzedza jedna z nich.
– Choćby osiem pań przyszło, to będzie dobrze – słyszy w odpowiedzi.
I faktycznie, panowie doskonale radzą sobie z zabawianiem towarzystwa. Nie ma mowy, by jakaś pani siedziała sama dłużej niż kilka minut. Pierwsze kroki na parkiecie jedna z nas stawia w towarzystwie Piotra z Warszawy, który nie zraża się moim brakiem umiejętności tanecznych. – Najwyżej potańczymy przeciw muzyce – pociesza. Rozmowa toczy się trochę o Krakowie, trochę o stolicy. I o synu Piotra – jak zapewnia –na pewno starszym od nas.
Schody zaczynają się, gdy do kolejnych utworów chcemy pobawić się same. O wpis do symbolicznego kajeciku prosi nasz znajomy z kolejki do baru. Za wygraną nie daje Andrzej ze Szczecina. Niewysoki, z wąsem i wyraźnym brzuszkiem. Od języka polskiego woli język ciała, czym skutecznie nas zniechęca.
Mimo niepowodzeń na parkiecie, próbuje dosiąść się do naszego stolika i na nic zdają się tłumaczenia, że nie mamy ochoty, zaraz uciekamy, jesteśmy umówione. Łapie za dłoń, łokieć, ramię. – Gdybym był 30 lat młodszy, inaczej by to wyglądało – wzdycha z wyczuwalną irytacją, ale nie chce odpuścić. Jak to "inaczej" miałoby się odbyć, wolimy sobie nie wyobrażać. Ewakuujemy się, nie wiedząc, że znajomych z imprezy spotkamy szybciej, niż mogłyśmy przypuszczać.
Dyskoteka "dla młodych"
Młodzi mieszkańcy Polanicy i przyjezdni mogą potańczyć na imprezach tanecznych organizowanych w hotelu Polanica w każdy piątek i sobotę, w godzinach od 20.00 do 2.00.
Na miejscu jesteśmy ok. godziny 21.00. 20 zł od osoby i wjeżdżamy. Zajętych jest zaledwie kilka stolików, w loży grupka kobiet świętuje urodziny, na parkiecie pustki. W sali obok kilka osób gra w kręgle. Zagadujemy ochroniarza, czy będzie więcej ludzi. Zapewnia: - Godzinka i goście hotelowi przyjdą.
Ceny drinków są tu zdecydowanie wyższe niż w Zdrojowej – trzeba wydać ok. 33 zł. Bez problemu znajdujemy wolny stolik tuż przy pakiecie. Ochroniarz nie kłamał – z każdą minutą przybywa chętnych na nocną zabawę, w różnym wieku – od 20-latków po maksymalnie 40-latków. Więcej panów. Zaczyna brakować stolików, część gości rozsiada się więc przy barze.
Jedynie na parkiecie wciąż tłumów jak nie było, tak nie ma. Pierwsze nieśmiałe tańce wykonują dziewczyny z imprezy urodzinowej. Chwilę później pojawia się pierwsza para, a potem kolejne. Jednak wciąż jest spora różnica w porównaniu z tłumem na dancingu w Zdrojowej. Nie pomaga DJ, który postanowił zmiksować wszystkie możliwe hity.
Na dobre impreza rozkręca się ok. godz. 22.00 – to alkohol wchodzi coraz mocniej do głów, zaczynają się mieszać towarzystwa i tworzyć nowe pary. Ale na parkiecie wciąż sporo przestrzeni...
Zbieramy się chwilę przed północą. Ochroniarz wydaje się zawiedziony: – Już idziecie? Do zobaczenia!
W Polanicy świat jest mały
Miasto żegnamy niedzielnym spacerem w deszczu i przejmującym zimnie. Zachodzimy do kościoła, na mszę o 10.00. Podobnie jak szpital, położony jest na wzniesieniu – żeby dostać się do środka trzeba pokonać co najmniej kilkanaście schodów, jeśli wcześniej podjedziemy na miejsce samochodem. Słabo, jak na miasto seniorów. W środku jednak pełno ludzi - proporcje płciowe zachowane, a już przy wejściu widzimy jednego z panów, który wczoraj bawił się w Zdrojowej.
Chociaż – z racji pogody i wciąż wczesnej pory - Polanica jest niemal pusta, przy strumyku witamy się z pierwszym znajomym z dancingu – tym od "pięćdziesiątek" bez popitki. 15 minut później, w parku, spotykamy Piotra z Warszawy, który mimo niesprzyjającej aury, spaceruje żwawo w sportowym stroju. Po tygodniu znałybyśmy tutaj wszystkich. Tylko Andrzej ze Szczecina nie wyszedł jeszcze "na miasto", ale to akurat chyba lepiej dla wszystkich pań – polaniczanek i kuracjuszek.
Władza w rękach kobiet?
Polanicą-Zdrojem już drugą kadencję rządzić będzie Mateusz Jelin. W tegorocznych wyborach samorządowych nie miał konkurencji.
– Żadna kobieta nie kandydowała na burmistrza prawdopodobnie z tego samego powodu, z powodu którego nie kandydował żaden mężczyzna – bali się przegrać z obecnym włodarzem miasta (śmiech). Nikt nie śmiał się odważyć, bo mieszkańcy nie chcieli zmiany i choć mieliśmy tylko jednego kandydata, tłumnie poszli na niego zagłosować – wyjaśnia Justyna Kuban.
Jednak strategiczne stanowiska w Polanicy, takie jak sekretarz czy skarbnik miasta, dyrektorka szkoły czy centrum kultury piastują kobiety. W jednym z artykułów zostały nawet nazwane "aniołkami Mateusza", ale to – jak mówi Justyna Kuban – po prostu kreatywność dziennikarza.
– Panie są fantastyczne: niezwykle mądre, kompetentne, mają ogromny wpływ na rozwój miasta – zapewnia.
Jednym z "aniołków" jest zastępczyni Jelina, Agata Winnicka.
– Myślałam o kandydowaniu na burmistrza, ale nie w tegorocznych wyborach. Obecny burmistrz Polanicy zrobił dla miasta dużo, pozyskał wiele milionów złotych na inwestycje i wiem, że ma spore poparcie wśród mieszkańców, co pokazał zresztą wynik ostatnich wyborów – mówi w rozmowie z nami.
Na pytanie o start w kolejnych wyborach unika składania deklaracji: – Być może wystartuję, choć nie chcę robić takich dalekosiężnych planów, bo przez najbliższe pięć lat wiele może się wydarzyć. Nie wiem, na jakim etapie własnego rozwoju wówczas będę.
Z polaniczankami, które się do niej zgłaszają, rozmawia m.in. o kwestiach społecznie bulwersujących – np. prawach kobiet. – To są sprawy, które elektryzują środowisko kobiece w Polanicy tak samo, jak w całym kraju. Na pewno nie mogę powiedzieć, by kobiety były w Polanicy dyskryminowane, mimo że faktycznie – wiele stanowisk zajmowanych jest nadal przez mężczyzn – podkreśla.
Sama – jak mówi z przymrużeniem oka – na brak kontaktów z ludźmi nie narzeka, także tymi płci męskiej.
Katarzyna Pawlicka i Iwona Wcisło, dziennikarki Wirtualnej Polski