Blisko ludzi"Mamo, gdzie jesteś?". Tęsknota za rodzinną Wielkanocą bywa tak silna, że niektórzy łamią kwarantannę

"Mamo, gdzie jesteś?". Tęsknota za rodzinną Wielkanocą bywa tak silna, że niektórzy łamią kwarantannę

"Mamo, gdzie jesteś?". Tęsknota za rodzinną Wielkanocą bywa tak silna, że niektórzy łamią kwarantannę
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
10.04.2020 16:17, aktualizacja: 10.04.2020 21:43

Widok mamy krzątającej się w kuchni, zapach i smak domowych potraw, atmosfera rodzinnego domu, bliskie sercu okolice… Dla wielu z nas Wielkanoc zawsze była szansą na ucieczkę od wielkomiejskiej codzienności. – Przy stole było nas 11 osób, w tym roku byłoby 12 – mówi Monika, która święta spędzi z córkami w Niemczech, z dala od męża i rodziny. Ewa, która pomimo restrykcji postanowiła świętować z mamą, przyznaje, że czują się jak rebeliantki.

Agata urodziła się i dorastała w Białowieży. Od prawie dziesięciu lat mieszka w Łodzi. – Dobrze się tu czuję, ale co dom rodzinny, to dom rodzinny – przyznaje. Białowieżę i Łódź dzieli ok. 360 km. Przy dobrych wiatrach samochodem można pokonać tę trasę w 4,5 godziny. – Ale to jednak kawał drogi, więc niestety z rodzicami i siostrą widuję się rzadko. Głównie rozmawiamy przez telefon albo na Skypie – mówi Agata.

Z bliskimi w ciągu roku spotykała się dotąd przynajmniej dwa razy (bywały lata, że więcej się nie udało) – w Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Dlatego gdy słyszy, jak jej koleżanki cieszą się, że będą miały w tym roku luz i odpoczną od rodziny, ogarnia ją złość. – Świadomość, że nie zobaczę rodziców, którzy mają już swoje lata, oraz 17-letniej siostry mnie dobija, szczególnie że Białowieża to moim zdaniem najpiękniejsze miejsce w Polsce, a w Łodzi mam dookoła same bloki – opowiada. – Tata obiecał nadać kurierem kiełbaskę, a mama domowy keks.

Zupa z puszki

Monika mówi wprost, że tegoroczna Wielkanoc będzie dla niej tragiczna. – Mój mąż utknął w Azji, gdzie jest służbowo i nie może wyjechać. Mają tam godzinę policyjną i nie ma żadnych lotów. Ja z córkami: 10-letnią i 8-tygodniową w Niemczech. Rodzice w Polsce na wsi w kujawsko-pomorskim. Jeździliśmy tam co roku. Brat z rodziną również w Polsce. Było nas zawsze przy stole 11 osób, w tym roku byłoby 12. Traktowaliśmy to jako okazję do spotkań, bo mieszkamy wszyscy dość daleko od siebie, a jesteśmy bardzo zżytą rodziną – mówi.

Zobacz także: Test szczoteczki sonicznej Panasonic

W Niemczech Monika nie ma nikogo bliskiego. – Oczywiście są przyjaciele – tłumaczy. – Ale każdy pozamykany w domu i nosa nie wystawia. Będzie smutno, nawet nic się nie chce przygotowywać do jedzenia. Zupa z puszki i zająca do szukania trzeba robić w domu, a nie w parku, jak u moich rodziców. Nie będzie rozmów przy kominku i wspólnej kawy do ciasta. Wszystko inaczej po raz pierwszy od czasu, gdy wyprowadziłam się z domu. Przez ostatnie 20 lat święta zawsze były z rodzicami. Bardzo to wszystko przykre.

Monika, w przeciwieństwie do Agaty, nie może nawet liczyć na paczkę od rodziny. – Niestety, nasza poczta nie przyjmuje żadnych przesyłek zagranicznych – mówi z żalem.

Psycholog Agata Pajączkowska przyznaje, że dla nas, Polaków, święta są nie tylko wydarzeniem duchowym, ale także okazją do rodzinnych spotkań i odpoczynku na łonie natury w otoczeniu krewnych, z którymi na co dzień widujemy się sporadycznie. – Społeczna kwarantanna sprawiła, że wiele osób boryka się z nowymi dla siebie sytuacjami, które stanowią wyzwanie nie tylko logistyczne czy kulinarne, ale przede wszystkim emocjonalne. Huśtawki nastroju wynikające z konieczności izolacji nie ułatwiają przetrwania – tłumaczy psycholog.

Wielkanoc spędzę z mamą

Czasem potrzeba bycia z bliskimi i powrotu w rodzinne strony okazuje się silniejsza niż pandemia i obostrzenia. Ewa od półtora roku leczy się na depresję. Przyznaje, że obecna sytuacja nie pomaga jej w powrocie do zdrowia. Dlatego w tym roku podjęła decyzję: Wielkanoc spędzi z mamą.

– Mój chłopak dwa tygodnie temu przyjechał po mnie do Torunia, w którym obecnie mieszkam, i pojechaliśmy do naszej rodzinnej miejscowości. Jestem osobą niezmotoryzowaną, zawsze jeździłam środkami komunikacji publicznej. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybym została uwięziona zupełnie sama w przysłowiowych czterech ścianach, nie mogąc jechać na święta do matki, również samotnej, bo mój ojciec zmarł, gdy byłam dzieckiem. Psychicznie nie byłabym w stanie tego znieść – wyznaje.

Ewa dużo rozmawia ze swoją mamą o obecnej sytuacji. Nie kryje, że obie są nią bardzo zmęczone. – Nie czujemy świątecznego klimatu – mówi – i niestety, będzie to dla nas weekend jak każdy inny. Ponieważ ani ja, ani mama nie gotujemy, mama zamówiła dania na świąteczny obiad z cateringu, z dowozem do domu. Co roku przygotowywałyśmy koszyk ze święconką, przede wszystkim barwiłyśmy jajka w łupinkach od cebuli. To akurat postaramy się zrobić.

Jeśli nie umiemy gotować, psycholog Agata Pajączkowska radzi, by w tym roku potraktować to jako wyzwanie. – Musimy szukać pozytywnych stron tej przymusowej izolacji. Na zasadzie: "Nigdy nie gotowałam żurku i choć oczywiście moja mama i tak robi najlepszy, to teraz moja kolej". Albo: "Nie pojadę do babci na święta, ale mogę spędzić je, rozmawiając z najbliższymi, a nie w pędzie". Moim zdaniem los dał nam jednak szansę, by zobaczyć, ile czasu marnujemy na rzeczy mało istotne – zauważa ekspertka.

Czujemy się jak dziwolągi

W drugi dzień świąt Ewa planuje odwiedzić swojego chłopaka i jego rodziców w ich rodzinnym domu. – Jeszcze w lutym aktualne było zaproszenie od mojej bliskiej rodziny, u której spędzaliśmy ostatnie Boże Narodzenie. Było bardzo miło – wspólne posiłki, oglądanie TV, gry planszowe, spacer. I tak miało być tym razem. Teraz o zaproszeniu nie ma już mowy. Moja kuzynka z Warszawy nawet nie przyjedzie do swoich rodziców i babci. Z kolei kuzyn z żoną uwięzieni są za polsko-czeską granicą. Ciocia i wujek zaproponowali, że w święta zobaczą się z nami na Skypie. Tylko taki kontakt czeka nas z resztą rodziny – nie kryje rozgoryczenia.

Totalna izolacja reszty jej rodziny – babć od wnuków, rodziców od dzieci – powoduje, że Ewa i jej mama czują się niemal jak rebeliantki. – Jak dziwolągi, które robią coś nietypowego, z czego co chwila ktoś każe im się tłumaczyć. Zaczynamy czuć się winne, że obecna sytuacja nie jest dla nas powodem do tego, żebyśmy miały spędzać te święta w pojedynkę – mówi. Dodając: – Rozumiem, że w tym roku należy odpuścić spotkania w dużym gronie po kilkanaście osób, ale jak można oczekiwać, by samotne osoby spędziły te dni kompletnie same? Dziwi mnie, że dorosłe dzieci nie chcą teraz odwiedzić swoich rodziców, dziadków. Mam nadzieję, że ci ludzie nigdy nie będą musieli żałować tej decyzji, kiedy okaże się, że to mogły być ich ostatnie święta w takim gronie i to wcale nie z powodu koronawirusa.

Podejście Ewy trudno jednak obronić. Wszyscy znaleźliśmy się w sytuacji, w której zamiast o sobie i własnych potrzebach, musimy o dobru wspólnym. Należy wreszcie zrozumieć, że kolejne wprowadzane obostrzenia są po to, abyśmy uniknęli dramatu, który rozgrywa się we Włoszech czy w USA. Widzimy, jakie konsekwencje niosą wybory głównie młodych ludzi, którzy sądzą, że skoro dobrze się czują, mogą żyć jakby pandemii wcale nie było. Koronawirus SARS-CoV-2 szerzy się szybko, a w dodatku źródłem ponad 10 proc. zakażeń są osoby, które są nosicielami wirusa, ale chorobę przechodzą bezobjawowo. I takimi osobami właśnie są młodzi.

Najgorsze w Polsce wciąż przed nami. Zachorowań będzie coraz więcej. Zamiast więc o sobie, pomyślmy o ludziach, którzy w zderzeniu z koronawirusem nie będą mieli żadnych szans. Owszem, święta to czas rodzinny i choć nie każdemu będzie dane spędzić go z bliskimi, to pamiętajmy o co gramy. Nasze zdrowie musi być dziś priorytetem. Żałować możemy, jeśli świadomie sprowadzimy niebezpieczeństwo na drugiego człowieka, a nie wybierając pozostanie w domu - mimo że jest nam z tego powodu przykro i źle.