Blisko ludziProtest fizjoterapeutów. Fizjoterapeutki opowiedziały, z czym zmagają się każdego dnia

Protest fizjoterapeutów. Fizjoterapeutki opowiedziały, z czym zmagają się każdego dnia

Protest fizjoterapeutów. Fizjoterapeutki opowiedziały, z czym zmagają się każdego dnia
Źródło zdjęć: © East News
Klaudia Stabach
24.09.2019 18:12, aktualizacja: 24.09.2019 21:22

25-letnia Gabriela po pół roku pracy w zakładzie opiekuńczo-leczniczym zaczęła podupadać na zdrowiu. Na salach brakowało podnośników, więc musiała dźwigać pacjentów na własnych rękach. Choć kocha swoją pracę, coraz częściej myśli o ucieczce do Niemiec. Tam warunki mają być lepsze.

23 września rozpoczął się ogólnopolski protest fizjoterapeutów i diagnostów, którzy już opadają z sił. W Polsce jest ponad 48 tysięcy osób uprawnionych do wykonywania zawodu fizjoterapeuty. Kobiety stanową prawie 80 procent tej grupy i wiele z nich już po kilku latach przyznaje, że potrzebuje fizjoterapeuty... dla siebie.

Porozmawiałam z kilkunastoma młodymi fizjoterapeutkami pracującymi w państwowych szpitalach. Pomimo tego, że u większości z nich staż pracy nie przekroczył jeszcze pięciu lat, każda skarży się na coraz bardziej doskwierające bóle. Zgodnie przyznają, że choć kochają swoją pracę, przez niskie wynagrodzenia i braki sprzętowe coraz częściej chcą powiedzieć: "Dość".

Najgorszy okres w życiu

Gabriela tuż po studiach zatrudniła się w tzw. ZOL-u, czyli Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym. Wytrzymała pół roku. – Cała moja rodzina pracuje w zawodach medycznych i zawsze mnie to interesowało. Sama idea pracy jest fantastyczna, ale warunki w Polsce są uwłaczające – wspomina.

Fizjoterapeuci często są skazani w pracy wyłącznie na siłę własnych mięśni, ponieważ w szpitalnych salach ciężko uświadczyć odpowiedni sprzęt. Gabriela dziennie miała 35 pacjentów. 75 proc. z nich nie potrafiło samodzielnie wstać z łóżka. Młoda kobieta zaciskała zęby i samodzielnie przenosiła ich na wózki inwalidzkie, choć fizycznie było to dla niej ogromnym obciążeniem. – Pół biedy, gdy miałam do pomocy kogoś z personelu fizjoterapeutycznego. Jednak takich osób brakowało tak samo, jak i podnośników – wspomina.

Po pięciu godzinach w szpitalu Gabriela wyjeżdżała na trzy wizyty domowe. Jednak na tym nie kończył się jej dzień pracy. – Dorabiałam po godzinach, bo inaczej nie byłabym w stanie wyżyć. W szpitalu dostawałam dwa tysiące na rękę – opowiada i przyznaje, że to był jeden z najcięższych okresów w jej życiu. – Do domu wracałam jedynie po to, aby się przespać. Nie miałam na nic innego czasu ani siły – dodaje.

Po pół roku zaczęła u siebie zauważać problemy zdrowotne. Ból kręgosłupa w odcinku lędźwiowym był jak lampka ostrzegawcza i obudził zdrowy rozsądek. – Zwolniłam się, bo przecież jestem zbyt młoda, żeby już mieć zniszczone zdrowie – przyznaje.

Oprócz zniszczonego kręgosłupa fizjoterapeutki często zmagają się z problemami ginekologicznymi. Od dźwigania potrafią obniżyć się narządy rodne. – Koleżance, która wróciła z macierzyńskiego, zaczęła wypadać macica. W takich sytuacjach jedyne, co nam zostaje, to zwolnić się. Przełożeni nie są w stanie wyczarować dla nas sprzętu, gdy szpital jest w dole finansowym i non stop czegoś brakuje – dodaje. Obecnie 25-latka zastanawia się nad nostryfikacją dyplomu i podjęciem pracy w Niemczech. Wierzy, że tam będzie odpowiednio wynagradzana, a szpitale będą przystosowane do niełatwej pracy fizjoterapeuty.

Psychiczny balast

Fizjoterapeuci są nie tylko przemęczeni fizycznie, ale i psychicznie. Olga w marcu skończyła 30 lat i już czuje wypalenie zawodowe. – Pacjenci traktują nas jak psychologów. Opowiadają o wypadkach, przez które muszą korzystać z naszej pomocy i zwierzają się z problemów rodzinnych – wyjaśnia.

30-latka czuje wyrzuty sumienia, gdy jest w gorszym humorze, a po chwili widzi przygnębionych ludzi, którzy wypatrują jej z wytęsknieniem. – Pacjenci, którzy są zdeterminowani, pokładają nadzieje przede wszystkim we fizjoterapii. Liczą, że z naszą pomocą uda im się odzyskać sprawność. Ja wiem, że to nie jest tak łatwe, zwłaszcza w polskich realiach – mówi. Kobieta przyznaje, że nie raz płakała w szpitalnej toalecie. – Łzy same napływają do oczu. Człowiek chce im pomóc, bo ma wiedzę, ale zewsząd brakuje nam sprzętu albo po prostu siły fizycznej – wyjaśnia. Nie ukrywa, że w tym zawodzie mężczyznom często jest łatwiej, bo są po prostu silniejsi.

W pełnej gotowości

Przewodnicząca jednego z oddziałów terenowych Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Fizjoterapii tłumaczy, dlaczego zasługuje na lepsze warunki pracy. Kobieta prosi o anonimowość, ponieważ dostała odgórny zakaz udzielania komentarzy w mediach. – Wbrew pozorom kontakt lekarza z chorym jest znikomy, bo widzą się de facto podczas obchodów. Pielęgniarki dbają o to, żeby pacjent był zadbany i miał podane leki, a my realnie zajmujemy się jego powrotem do zdrowia – opowiada.

Przyznaje, że nie może mieć gorszego dnia w pracy. – Ludziom wydaje się, że my tylko ustawiamy parametry na urządzeniach albo pomagamy poruszać kończynami. Tymczasem wystarczy jedno źle dobrane ćwiczenie i stan zdrowia pacjenta może jeszcze bardziej się pogorszyć – objaśnia.

Ponadto na oddziałach fizjoterapii natężenie promieniowaniem może przyprawić o zawrót głowy. – Pacjenci przychodzą tylko na swoje zabiegi, a my często musimy przebywać cały dzień w szkodliwych warunkach. W ciągu ostatnich kilku lat zauważyłam, że coraz więcej koleżanek po fachu ma torbiele czy mięśniaki. Nikt nie może nas zapewnić, że ciągłe napromieniowanie w pracy nie ma z tym nic wspólnego – zwraca uwagę przewodnicząca.

Lepiej zatrudnić się w supermarkecie

Dr Tomasz Dybek, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Fizjoterapii, twierdzi, że wtorkowe rozmowy z Ministerstwem Zdrowia nie przyniosły żadnych rezultatów. – Rządzący chwalą się, że uzyskali porozumienie, bo w 70 proc. placówek pracownicy otrzymali podwyżki. Niestety, ale 39 złotych to jest upokarzająca suma – mówi Dybek.

Związkowcy poprosili Ministerstwo, aby do końca tygodnia przygotowano listę placówek z wyszczególnieniem dokładnych kwot rzekomych podwyżek. – W poniedziałek usiądziemy do tego i zrobimy interwencję w każdej placówce – zapewnia.

Tomasz Dybek jest nauczycielem akademickim i ubolewa, że kształci studentów, którzy są z góry pokrzywdzeni przez system. Po pięciu latach studiów młoda osoba jest poniekąd zmuszona do zatrudnienia się w szpitalu, ponieważ nie może od razu prowadzić własnego gabinetu. A warunki w szpitalach pozostawiają wiele do życzenia. Płeć nie ma tutaj znaczenia.

– Nie dosyć, że wykonuje pracę ponad siły, to jeszcze dostaje głodową pensję. Kasjer w supermarkecie zarabia dwukrotnie więcej – dodaje przewodniczący, jednocześnie zapewniając, że protest będzie nadal trwał i bardzo możliwe, że przeobrazi się w strajk głodowy.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl