Rząd pracuje nad wypowiedzeniem konwencji antyprzemocowej? Jest stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości
Od kilku miesięcy trwa dyskusja o wypowiedzeniu konwencji antyprzemocowej. Choć w grudniu ubiegłego roku premier Beata Szydło zapowiadała, że rząd nie zamierza z konwencji się wycofywać, Rzecznik Praw Obywatelskich poinformował o tym, że PiS pracuje nad zerwaniem umowy. Ministerstwo Sprawiedliwości doniesienia te dementuje, ale sprawa pomocy kobietom, które padają ofiarą przemocy domowej wciąż pozostaje otwarta.
10.01.2017 | aktual.: 10.01.2017 14:29
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Pełnomocnik Rządu do spraw Społeczeństwa Obywatelskiego i Równego Traktowania poinformował Rzecznika Praw Obywatelskich, że w dniu 28 listopada 2016 r. do Biura Pełnomocnika wpłynął projekt wniosku o wypowiedzenie Konwencji stambulskiej wraz z uzasadnieniem, przygotowany i rozesłany do uzgodnień międzyresortowych przez Ministerstwo Sprawiedliwości – czytamy na stronie Rzecznika Praw Obywatelskich.
Adam Bodnar wystąpił do Zbigniewa Ziobry z prośbą o przesłanie kopii projektu wniosku o wypowiedzenie konwencji wraz z uzasadnieniem.
We wtorek po południu Ministerstwo Sprawiedliwości odniosło się do tych doniesień.
- Rząd nie podjął żadnego postanowienia i aktualnie nie pracuje nad wypowiedzeniem konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej - przekazał rzecznik ministra, Sebastian Kaleta. - Ochrona przed przemocą, w szczególności dzieci i osób starszych jest priorytetem działań podejmowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Rząd podejmuje działania zmierzające do objęcia ochroną wszystkich ofiar przemocy domowej. MS na bieżąco monitoruje też przepisy prawa służące ochronie przed przemocą, w tym monitorowane są zobowiązania Polski w tym zakresie wynikające z umów międzynarodowych - dodaje Kaleta.
By takich historii nie było
Zdaniem kobiet konwencja antyprzemocowa jest w Polsce niezbędna. Dlaczego? Co piąta Polka przynajmniej raz w życiu doświadczyła przemocy fizycznej lub psychicznej. Tylko 28 proc. z nich zgłosiło się na policję. 800 tys. kobiet rocznie jest bitych. To więcej niż 2 tys. kobiet dziennie.
- 10 lat temu moja koleżanka została pobita przez swojego męża. Zadzwoniłam po policję, a oni nie chcieli interweniować. Zmusiłam ich, by jej pomogli. Wie pani, kiedy kobieta doświadcza przemocy, to często zaprzecza temu, co dzieje się w jej życiu. Z jednej strony chciałaby uciec od męża, z drugiej strony boi się dalszych kroków, tego, że nikt nie będzie jej brał poważnie. Jest coś takiego jak wyuczona bezradność. Potrzebna jest osoba z boku, która wyciągnie do niej rękę. A instytucje pomocowe często powtarzają, że to taka kobieta powinna sama dopominać się pomocy. Ale to jest niemożliwe. Ja to wiem sama po mojej matce – opowiada Lidia.
Miała 15 lat, gdy uciekła z domu przed ojcem katem.
Jej mama nigdy się nie poskarżyła. Wychowała się w dobrej rodzinie. Tam nie było przemocy, nie było alkoholu. Weszła w związek z ojcem Lidii. - To była czysta patologia. Bił ją, znęcał się nad nią, pił i ona z nim przez te 25 lat żyła. Kiedyś go zostawiła na 3 miesiące. Miałam wtedy 13 lat. Potem do niego wróciła – mówi.
Jej mama wstydziła się tego, że nie potrafi sobie poradzić. Mąż niszczył ją psychicznie, choć i ona święta nie była. Też miała dużo za skórą – nadużywała alkoholu. Jej więcej Lidia wybaczyła niż ojcu. On był katem do samego końca. - Najdziwniejsze jest to, że sam był ofiarą przemocy w rodzinie. Nad nim też się w dzieciństwie znęcano, ojciec go strasznie katował. To taka pętla, którą kiedyś trzeba przerwać – dodaje.
Ojciec bił matkę za wszystko. Za to, że kupiła bez jego wiedzy ciuchy dla córki. Mówił, że pewnie się z kimś za nie puściła. Potrafił ją pobić za to, że włożyła sukienkę. Innym razem wbił jej nóż w śledzionę, bo nie mógł w zamrażalce znaleźć piwa. Lidia dobrze pamięta, jak któregoś dnia mama leżała pijana w wannie, a ojciec dusił ją łańcuchem.
Nikt nie wierzył
Ani babcia: przychodziła do nas, wdziała pijaną mamę i mówiła, że to wszystko to mi się wydaje. Często kłóciłam się o to z babcią. Nazywałam rzeczy po imieniu, mówiłam: „babciu tato pije i bije mamę”, a ona: „że gdyby to była prawda, to by się mama kiedyś poskarżyła, a tak w ogóle, jeśli moi rodzice piją, to jest moja wina, bo ja jestem złym i niedobrym dzieckiem”. Po latach, gdy mama umarła, pokazałam babci wypis ze szpitala. Popłakała się, mówiła, że przecież nic nie wiedziała.
Ani reszta rodziny: powiem pani, że ja wiem, że wszyscy w rodzinie wiedzieli. Gdy uciekłam, to przełamałam tabu w rodzinie. To wymagało reakcji, a oni nie chcieli widzieć problemu. Byłam trudnym dzieckiem, nadpobudliwym, okaleczałam się już jako 9-latka. To się nie działo bez powodu, ale wszystko zwalano na mnie, że to moja wina. Moje zachowanie było reakcją na stres. Kiedy zmarła moja matka, żona jej brata powiedziała mi, że kiedy uciekłam, cała rodzina myślała, że „odwaliło mi w wieku dojrzewania”. A wcześniej jeszcze ta sama ciotka wmawiała mi „że moja matka zna lepiej mojego ojca niż ja, bo jest z nim dłużej. Jeżeli ona mówi, że ojciec się zmieni, to jest prawda”.
Ani sąsiadki: odwracali wzrok. Krzyczałam wielokrotnie o pomoc, gdy bił mamę do nieprzytomności. Kiedyś tak ją skatował, że stanęłam przy otwartym oknie i krzyczałam: „ludzie pomocy”. To przechodnie zawiadomili policję. Sąsiedzi nic nie słyszeli. Nie wiedzieli też nas, gdy spałyśmy na klatce schodowej któregoś dnia, bo ojciec nie chciał nas wpuścić do mieszkania. Sąsiadka mi po latach powiedziała, że jak przyszli do niej zrobić wywiad środowiskowy, to ona odpowiedziała im, że nie chce się wtrącać, nie potrafiła wskazać żadnej konkretnej sytuacji.
Ani pracownice socjalne: Od września 1997 roku przychodziła do nas kuratorka. Raz na dwa tygodnie. Pamiętam, że sprawdzała zawsze lodówkę. Czy jest jakiś jogurt, czy mamy jakieś bułki… To do niczego nie prowadziło. Nie wiem, co zapisywała sobie w papierach. Ojciec kilka razy próbował ją pobić, ale bał się jej. Rzadziej też podnosił rękę na mnie. Pracowniczka socjalna nigdy nie stwierdziła w rodzinie dysfunkcji. Kiedy jako dorosła kobieta poszłam do pracownicy socjalnej z rejonu zamieszkania moich rodziców, aby poprosić ją o adnotację we wniosku do mieszkania socjalnego, stwierdziła, że nie zauważyła w mojej rodzinie dysfunkcji. Zapytałam ją, „czy sam fakt, że jestem byłą wychowanką domu dziecka, to nie jest dowód na dysfunkcję”, ale mnie zignorowała, zdenerwowałam się i zarzuciłam jej przy wszystkich koleżankach „że jeśli się wypaliła zawodowo, to powinna poprosić o zmianę rejonu”. Wyrzuciła mnie za drzwi. Potem odegrała ogromną rolę, gdy mama była chora. Mama nie miała renty. Ta kobieta z MOPS-u od ręki pomogła mi wszystko załatwić. Tamte słowa musiały ją poruszyć. Miałam w niej w tym trudnym momencie, jakim była choroba mojej matki, powiernika.
Zobacz także:
Idź do MOPS-u
Lidia miała 15 lat, gdy uciekła. Mówi, że „usłyszała głos, który kazał się jej spakować i wiać”. Taki instynkt samozachowawczy. To było w Wigilię. Nie chciała usiąść z ojcem przy jednym stole. - Ja nie wierzyłam w Boga. Wcześniej modliłam się codziennie, że jeśli ojciec przestanie mamę bić, to wstąpię do zakonu. Miałam 7 lat, gdy się tak żarliwie modliłam. A on nigdy nie przestał. Gdyby Bóg istniał, to pomógłby mojej matce – opowiada. Tego dnia ojciec znów zaczął się awanturować. Dusił córkę przy ścianie. Lidia trafiła do nauczycielki ze swojej szkoły, potem do pogotowia opiekuńczego, ostatecznie do domu dziecka.
Mamę odwiedzała najczęściej w pracy. Jeśli chciała pójść do domu, to brała ze sobą koleżankę. Ojca się bała. Na jego widok od razu się trzęsła. Lidia poczucie wartości budowała na dobrych ocenach. Była ambitna i pilna. - Gdybym pokazała pani zdjęcie sprzed lat, gdy mieszkałam z rodzicami, to zobaczyłaby pani mizerną, wyniszczoną dziewczynę. To się zmieniło – wspomina.
Po latach okazało się, że jej mama ma raka szyjki macicy. Zabrano ją do szpitala, zrobiono prześwietlenie, żeby sprawdzić, czy przerzuty objęły też inne organy. Dopiero wtedy lekarze zobaczyli, jak bardzo miała zniszczone żebra od regularnego bicia. - Całe szczęście, że wtedy zrobiłam kopię wypisu ze szpitala. To był jedyny dowód na to, że była katowana – mówi Lidia.
Jej ojciec nie chciał wierzyć, że żona jest chora i to poważnie. Żądał od córki dokumentów, bo uważał, że chcą go naciągnąć na kasę. - Pracował wtedy przy jakichś remontach w szpitalu. Mówił, że da to jakiemuś zaufanemu człowiekowi do sprawdzenia, czy aby na pewno nie kłamiemy. Dwa razy po 50 złotych dał na jej leki – opisuje.
Kobieta zmarła, gdy Lidia miała 23 lata. Ojciec powiedział wtedy córce: „idź do MOPS-u, może uda się jakieś pieniądze teraz wyciągnąć”.
- Najbardziej boli mnie to, że gdy matka umierała, to przyznała mi się, że zmarnowała sobie życie. Wie pani, jakie to jest straszne dla kobiety, która wszelką wiedzę i wzory powinna czerpać od własnej matki? – mówi Lidia.
Kobiety kobiet nie lubią
Czy można po czymś takim zacząć nowe życie? Półtora roku temu Lidia była operowana. Miała uszkodzone kręgi szyjne, przez co często ręce dopadał paraliż. – Takie uszkodzenia mają ofiary wypadków samochodowych lub przemocy domowej, tak powiedzieli mi w szpitalu. Powtarzające się mikrourazy w trakcie bicia – kościec rósł, a zmiany się pogłębiały. Kolejna sprawka mojego ojca. Niektóre urazy wychodzą po latach. Po czymś takim nie wychodzi się zdrowym, także psychicznie - mówi.
- Najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa. Pokazanie, że tej kobiecie się wierzy. Mama nie miała dokąd uciec, moja przyjaciółka też. Nie ma jednego przepisu, pod który można podciągnąć wszystkie takie historie. Każda kobieta przechodzi przez coś innego. Potrzeba indywidualnego podejścia. Nie można generalizować – dodaje Lidia i przyznaje, że też wśród kobiet nie ma solidarności.
Jej mamie nie pomogły sąsiadki, ciotki z rodziny, pracownice socjalne problemu też nie widziały. Konwencja antyprzemocowa? Najważniejsze jest zrozumienie, że coś takiego może dziać się na każdym osiedlu i nawet jeśli maltretowana kobieta nie chce pomocy, to trzeba jej pokazać, że jest inna droga.
- Kultura przemocy jest ugruntowana w naszym społeczeństwie. Nie tylko jako przemoc domowa, ale jako przemoc całego systemu wobec kobiet. Nawet kobiety kobiet nie lubią. Ja uważam, że to też kobiety kobietom gotują ten los. Jest na to społeczne przyzwolenie. Trzeba pokazać ofierze, że nie jest sama, że może odejść od męża i normalnie żyć. Okazać zwykłą życzliwość, a wszystko inne to takie pitolenie.