Zbrodnie w Wolnym Państwie Kongo. Porywali kobiety, kazali gwałcić matki, nieposłusznym odrąbywali dłonie
Król Belgów Leopold II zbił fortunę na sprzedaży kauczuku pozyskiwanego w Kongu. Do zdobycia cennego surowca potrzebne były jednak setki tysięcy zbieraczy. Aby zmusić ludność prywatnej kolonii do niewdzięcznej pracy, reprezentanci monarchy sięgnęli po barbarzyńskie metody. Relacje naocznych świadków mrożą krew w żyłach.
24.03.2023 16:41
Władający od 1865 roku Belgią Leopold II przez dwadzieścia lat dążył do zdobycia własnej kolonii. Wreszcie po żmudnych zabiegach w 1885 roku przyznano mu olbrzymi obszar położony w samym sercu Afryki.
Światowy boom na kauczuk
Utworzone na tym terytorium Wolne Państwo Kongo było aż 76 razy większe od ojczyzny monarchy. Początkowo Leopold, który poważnie się zapożyczył, aby spełnić swoje kolonialne marzenie, liczył na zyski płynące z handlu kością słoniową. Okazało się jednak, że w Kongo jest coś, co mogło przynieść znacznie większe dochody.
Na początku lat 90. XIX wieku na świecie rozpoczął się prawdziwy boom na kauczuk. W prywatnym państwie Leopolda pozyskiwano go z długich pnączy z rodzaju Landolphia, oplatających wysokie drzewa lasu równikowego. O ile samego surowca było w brud, to duży problemem stanowiło pozyskanie siły roboczej niezbędnej do jego zbioru.
Jak podkreśla Adam Hochschild w książce pt. "Duch króla Leopolda" zbieraczy nie dało się po prostu zakuć w kajdany i "zagonić do pracy pod okiem dzierżącego chicotte [bicz z wysuszonej skóry hipopotama – RK] nadzorcy, tak jak robiono z tragarzami".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czytaj także: Najsłynniejsza ofiara gwałtu w średniowieczu. Wciąż oskarża się ją, że kłamała lub wszystko jej się przyśniło
Przy zbiorze kauczuku "ludzie musieli równomiernie rozpierzchnąć się po lesie, a często także wspinać się na drzewa". Jak pisze Adam Hochschild:
"(…) żadna zapłata w paciorkach czy miedzianym drucie nie była wystarczająca do tego, by zachęcić ludzi do przebywania całymi dniami w zatopionym lesie i wykonywania pracy nie tylko męczącej, ale też fizycznie bolesnej."
Wobec braku ochotników władze kolonialne sięgnęły po prawdziwie przerażające środki przymusu.
Porywanie kobiet, dzieci i starców
Do Europy szybko zaczęły docierać informacje o nieludzkich praktykach stosowanych także przez przedstawicieli kompanii handlowych działających na terenie Kongo. Już w 1892 roku brytyjski wicekonsul donosił, że nad rzeką Ubangi:
"Pewien oficer (…) stosował taką metodę (…). Na sam widok jego czółna mieszkańcy danej wioski dawali nogi za pas. Żołnierze wysiadali na brzeg i zaczynali grabież, zabierając z domów całe ptactwo, zboże, etc. Po tym napadali na samych tubylców, porywając ich kobiety, przetrzymując je w charakterze zakładniczek aż do chwili, póki wódz danego regionu nie dostarczył żądanej ilości kauczuku. Gdy dostarczono kauczuk, kobiety odsprzedawano po cenie kilku kóz za sztukę i udawano się do kolejnej wioski. I tak aż do czasu zebrania odpowiedniej ilości gumy."
"Branie zakładników jest w Afryce łatwe"
Adam Hochschild zauważa na kartach książki "Duch króla Leopolda", że takie praktyki "zalecał nawet quasi-oficjalny podręcznik Manuel du Voyager et du Résident au Congo, którego egzemplarz administracja dawała każdemu agentowi i każdej placówce".
W piątym tomie wprost pisano, że "branie zakładników jest w Afryce (…) łatwe, ponieważ jeśli krajowcy ukrywają się, to nigdy nie odchodzą daleko od swojej wioski, musząc zbierać żywność w pobliskich ogródkach". Dalej zaś stwierdzano:
"Gdy ma się już wystarczającą liczbę zakładników, należy wybrać spośród nich starszą osobę, najlepiej starą kobietę, i wysłać ją wodzowi w charakterze prezentu, aby rozpocząć negocjacje. Wódz, chcąc uwolnić ludzi, zazwyczaj zgadza się wysłać swoich przedstawicieli."
Harówka 24 dni w miesiącu
Dzięki zakładnikom kompanie handlowe mogły również śrubować normy, jakie narzucano poszczególnym wioskom. Przedstawiciel jednej z firm działających na terenie Konga szacował, że zbieracze kauczuku spędzali w podmokłych lasach średnio 24 dni w miesiącu.
Praca była bardzo niebezpieczna i nierzadko kończyła się upadkiem z dużej wysokości. Jednocześnie ludność była poddawana ścisłej kontroli. Nawet odwiedzenie krewnych wymagało specjalnego pozwolenia. Autor książki "Duch króla Leopolda" pisze, że:
"W pewnych rejonach trzeba było nosić na szyi sznurek z metalowym dyskiem, na którym wyryty był numer, pozwalający agentom kompanii sprawdzić, czy wykonało się normę. Do wstąpienia w szeregi tej armii robotników zmuszono mnóstwo Afrykanów."
Tylko dla jednej z kompanii w 1906 roku harowało 47 000 zbieraczy kauczuku. W całym Kongo były ich setki tysięcy. Musieli wędrować nieraz dziesiątki kilometrów, aby zdać pozyskany surowiec. Za katorżniczą pracę płacono im "kawałkami materiału, paciorkami, kilkoma łyżkami soli lub nożem". Te ostatnie wykorzystywano zresztą do nacinania pnączy podczas zbierania kauczuku.
Ruszt pełen odciętych dłoni
Wszelkich buntowników i malkontentów czekał straszny koniec. Siły kolonialne oraz rekrutowane z miejscowej ludności milicje poszczególnych kompanii potrafiły wyrzynać całe niepokorne wioski. Na dowód, że rozkaz eksterminacji został wykonany ofiarom odcinano prawe dłonie. Okaleczano zresztą również żywych (w tym liczne dzieci). Później zmuszano takie osoby do pracy jako tragarzy.
Pierwszy amerykański misjonarz w Kongo, William Sheppard, opisywał, że gdy pewnego razu trafił do jednej z wiosek wódz zaprowadził go "do wykonanego z patyków rusztu, pod którym tlił się ogień. Leżały na nim prawe dłonie – policzyłem je i było ich w sumie osiemdziesiąt jeden". Wódz wyjaśnił zszokowanemu kapłanowi: "Spójrz! Oto nasz dowód. Zawsze muszę odciąć prawą dłoń, żeby móc pokazać władzom, ilu zabiłem".
Diabeł Równika
Jeszcze po wielu dziesięcioleciach ludność pamiętała o horrorze zgotowanym za przyzwoleniem Leopolda II. Jeden z księży spisujący w latach 40. XX wieku relacje mieszkańców Konga usłyszał historię "o wyjątkowo znienawidzonym urzędniku państwowym, Leonie Fiévez". Według słów niejakiego Tswambe:
"Wszyscy czarni widzieli w nim Diabła Równika. (…) Kazał odcinać dłonie wszystkim ludziom padłym w boju. Chciał wiedzieć, ile dłoni odciął każdy żołnierz, który przynosił dłonie w koszu. (…) W wioskach, które odmawiały dostarczenia kauczuku, przeprowadzano czystkę. Gdy byłem młody, widziałem żołnierza (podległego Fiévezowi), Molilego, który strzegąc wioski Boyeka, złapał dziesięciu krajowców do wielkiej siatki, obciążył ją kamieniami i wrzucił do rzeki. (…) To kauczuk był przyczyną tych cierpień, dlatego więcej nie chcemy słyszeć tej nazwy. Żołnierze zmuszali młodych mężczyzn do zabijania albo gwałcenia swoich własnych matek i sióstr."
Raj dla sadystów
Sam Fiévez – według słów znającego go belgijskiego oficera – bardzo pokrętnie tłumaczyć swoje bestialskie zachowanie. Gdy sąsiadująca z jego posterunkiem wioska odmówiła dostarczenia ryb i manioku urzędnik wypowiedział jej "wojnę".
Później chwalił się, że "jeden przykład wystarczył: sto uciętych głów i od tamtej pory posterunek był zawsze pełen zapasów. Ostatecznie mój cel był humanitarny – zabiłem stu ludzi (…), ale pozwoliłem żyć pięciuset innym". Podobnych sadystów było wielu. Adam Hochschild pisze, że:
"Szef stacji w M’Bima miał w zwyczaju przestrzeliwać z pistoletu płatki uszne Afrykanów. Raoul de Premorel, agent pracujący nad rzeką Kasai, lubił aplikować duże dawki oleju rycynowego ludziom, których uważał za symulantów. Gdy tubylcy, desperacko próbując wyrobić normę, dostarczali agentowi Albéricowi Dètiege kauczuk zmieszany z kamykami lub ziemią, ten kazał im zjadać towar."
Łącznie szacuje się, że w wyniku mordów, głodu, pracy ponad siły oraz chorób w czasach rządów Leopolda II ludność Konga zmniejszyła się aż o połowę. Ofiar były miliony.
Bibliografia
- Adam Hochschild, Duch króla Leopolda, Świat Książki 2022.
- Jürgen Osterhammel, Historia XIX wieku. Przeobrażenie świata, Wydawnictwo Poznańskie 2020.