Blisko ludziNarciarski rausz to ogromny problem. "Po wypadku nawet się nie zatrzymał"

Narciarski rausz to ogromny problem. "Po wypadku nawet się nie zatrzymał"

Podejrzenie wstrząśnienia mózgu, rozcięty łuk brwiowy, sina połowa twarzy przez blisko dwa tygodnie - tak dla 37-letniej Eli skończyło się zderzenie z pędzącym na oślep narciarzem we włoskich Dolomitach. Mężczyzna był pod wpływem alkoholu. Jazda po paru głębszych jest przestępstwem, a pijany narciarz może być ukarany grzywną lub trafić do więzienia (kara w zależności od kraju). Mimo to miłośnicy szusowania nie odmawiają sobie grzańca czy szota na stoku.

Narciarski rausz to ogromny problem. "Po wypadku nawet się nie zatrzymał"
Źródło zdjęć: © 123RF

05.01.2020 | aktual.: 05.01.2020 18:57

- Nie jestem dobrą narciarką, jeżdżę po niebieskich trasach, które są określane jako łatwe i czasami czerwonych, które co prawda są zarezerwowane dla średnio-zaawansowanych, ale wybieram tylko te o mniejszym nachyleniu - opowiada Elżbieta, dla której zderzenie z pijanym narciarzem drugiego dnia urlopu oznaczało faktycznie jego koniec. - Tym razem jechałam z przyjaciółkami niebieską, wolniutko przy zewnętrznej krawędzi trasy. Dobrze, że dalej była skała, a nie przepaść, bo mogłabym tego zderzenia nie przeżyć. W pewnym momencie poczułam niewyobrażalnie silne uderzenie. Wielki, potężny facet wpadł na mnie z ogromnym impetem. Jestem szczupła i dość drobna, nie stanowiłam dla niego przeciwwagi. Na skutek uderzenia przeleciałam z półtora metra i uderzyłam całym ciałem o skały, w tym twarzą. Dobrze, że miałam kask, bo inaczej mogłabym skończyć jak Michael Schumacher - tak powiedzieli ratownicy, którzy udzielali mi pomocy.

Wypadek Eli, jak sama przyznaje, wyglądał na bardzo poważny. Pokazuje zdjęcie, na którym widać na jej głowie pęknięty kask, twarz zalaną krwią, na niej zadrapania i wielką filetową gulę, z której sączy się krew. - Na szczęście wszystkie obrażenia okazały się niegroźne - opowiada kobieta. - Jeden szew na łuku brwiowym, podejrzenie wstrząśnienia mózgu, fioletowa twarz przez dwa tygodnie… Musiałam pójść na zwolnienie. Jestem rzeczniczką prasową, nie mogę pokazać się dziennikarzom z taką twarzą. Najgorsze jest jednak to, że ten facet się nie zatrzymał, nawet nie sprawdził, czy żyję… Carabinieri, czyli policjanci, go złapali, był pod wpływem alkoholu. Zapłacił horrendalny mandat.

60 km na godzinę

Znacznie wyższą cenę niż Elżbieta zapłacił sześcioletni chłopiec, na którego w Białce na Kotelnicy w lutym 2019 roku wpadł rozpędzony narciarz. Najpewniej był pod wpływem alkoholu. Chłopiec ze złamaniem obu nóg trafił do szpitala, sprawca uciekł z miejsca wypadku. Nawet nie sprawdził, czy chłopcu się coś stało i nie próbował udzielić mu pomocy. Policji nie udało się go zatrzymać. Kilka dni wcześniej na tym samym stoku doszło do podobnego zdarzenia: mężczyzna wjechał w 12-letnią dziewczynkę i poważnie ją poturbował. Badanie wykazało u niego zawartość 1,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Mężczyzna został ukarany wysokim mandatem.

- Taka kara w Polsce to maksymalnie 5000 zł, jednak w praktyce nie słyszałem, by ktoś dostał tak wysoki mandat. Zazwyczaj podchmieleni narciarze muszą maksymalnie zapłacić 500 zł. Prawdę mówiąc nikogo taka kara nie odstrasza - uważa Krzysztof Nowakowski, instruktor narciarstwa, ratownik medyczny i górski. - Pijanych narciarzy też trudno jest złapać, chyba że naprawdę szaleją i pędzą na oślep z prędkością 50 km na godzinę. Przy zderzeniu z dzieckiem, dla malucha może to oznaczać albo poważne uszkodzenie ciała, albo śmierć. Siła uderzenia w takiej sytuacji jest gigantyczna.

Jak podkreśla Krzysztof Nowakowski, narciarze na rauszu nie muszą pędzić z ogromną prędkością, by stanowić zagrożenie dla innych użytkowników stoku. Do głównych grzechów miłośników szusowania pod wpływem zalicza notoryczne zajeżdżanie drogi, zatrzymywanie się na środku stoku, co jest przyczyną częstych wypadków, jeżdżenie w dość zbitych grupach. - Pijani notorycznie awanturują się przy wejściu na wyciąg - opowiada ratownik. - W zeszłym roku w Szczyrku widziałem faceta, który próbował wejść na orczyk sześć razy, ale nieskutecznie, bo nogi mu się rozjeżdżały. Dopiero gdy obsługa się zorientowała, że facet jest pijany, kazali mu opuścić stok. Skończyło się na wezwaniu policji, bo facet klął jak szewc i awanturował się.

Jeden grzaniec nikomu nie zaszkodzi

Choć jeżdżenie na rauszu jest nieakceptowane społecznie, nic sobie z tego nie robimy. Gros narciarzy zapytanych czy mały grzaniec lub włoskie bombardino są grzechem na stoku, odpowiada przecząco. "Przecież nic od jednego winka czy kielicha nikomu się nie stało" - przekonują członkowie jednej z grup na Facebooku zrzeszającej miłośników snowboardu. Podobnie jest w Czechach, gdzie tak chętnie wyjeżdżamy zimą. Jak podaje Rankomat.pl, jedna z czeskich firm ubezpieczeniowych zapytała narciarzy i snowboardzistów, czy piją na stoku. Twierdząco odpowiedziało aż 83 proc. z nich. Jak wynika z obliczeń jednej z brytyjskich firm ubezpieczeniowych, picie alkoholu na stoku zwiększa prawdopodobieństwo wypadku o 43 proc.

Jednak większość narciarzy nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji prawnych i finansowych, jakie będą musieli ponieść. W najczęściej odwiedzanych przez Polaków w zimowym okresie krajach, prawo różnicuje kary za jazdę na rauszu. Wiele zależy od zawartości alkoholu w organizmie. I tak w Polsce, Francji i Austrii mandatu może się spodziewać każdy, u kogo w badaniu stwierdzi się powyżej 0,5 promila. W takich krajach jak Szwajcaria czy Włochy nie ustalono górnego limitu spożycia, jednak jazda w stanie nietrzeźwym jest tam zakazana. Pijanym są odbierane skipassy i nie mają wstępu na teren stacji narciarskiej. We Francji pijany narciarz za spowodowanie wypadku musiał zapłacić 15 tys. euro, a w USA można nawet za jazdę po pijanemu trafić do więzienia. Koszt grzywny to nawet 1000 dolarów.

Przed jazdą w stanie nietrzeźwym nie chroni tzw. klauzula alkoholowa, która za dodatkową opłatą może być dołączona do polisy ubezpieczeniowej. Zazwyczaj pozwala ona na pokrycie kosztów leczenia, gdy narciarz na rauszu ulegnie wypadkowi oraz stanowi ubezpieczenie następstw nieszczęśliwych wypadków (NNW).

- Ubezpieczenie turystyczne zazwyczaj wyłącza szkody, do których doszło pod wpływem alkoholu - mówi Marcin Tarczyński, menedżer ds. komunikacji Polskiej Izby Ubezpieczeń. - Picie alkoholu na wakacjach jest czymś zrozumiałym, ale uwaga: to nie oznacza, że posiadając ubezpieczenie, możemy robić, co nam się podoba. Nadal w polisie mogą występować wyłączenia związane z alkoholem, jeśli do szkody doszło na przykład w wyniku przestępstwa lub rażącego niedbalstwa. Klauzula alkoholowa może też nie dotyczyć ubezpieczenia OC. Oznacza to, że ubezpieczyciel zapłaci za leczenie osoby, która polisę wykupiła, ale jeśli spowoduje ona wypadek na stoku i kogoś uszkodzi, to będzie musiała sama ponieść konsekwencje wypadku. Także finansowe.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (143)