Blisko ludziStrajk nauczycieli. Protestujący tracą wynagrodzenia, samorządy chcą wyrównywać

Strajk nauczycieli. Protestujący tracą wynagrodzenia, samorządy chcą wyrównywać

Strajk nauczycieli. Protestujący tracą wynagrodzenia, samorządy chcą wyrównywać
Źródło zdjęć: © East News | Karolina Misztal/REPORTER
Przemysław Bociąga
24.04.2019 09:21, aktualizacja: 24.04.2019 10:24

Strajkujący nauczyciele na każdym dniu protestu tracą pieniądze, których nie zobaczą podczas majowej wypłaty. Samorządy – jak np. warszawski – zapowiadają, że pieniądze "zostaną w systemie", ale prawo uniemożliwia wypłacenie ich strajkującym. A jeśli faktycznie się znajdą – pokrzywdzeni będą "łamistrajki". Dyrektorowie nie wiedzą, co robić.

O problemie z wypłatą wynagrodzeń dla strajkujących nauczycieli jako pierwszy powiedział nam jeden z dyrektorów warszawskich podstawówek. Nie chce ujawniać tożsamości. – Miasto zagwarantowało pieniądze, by wypłacić nauczycielom pensje, ale to może tylko zaognić konflikt – mówi. – Część nauczycieli nie przystąpiła do strajku, pracowali normalnie i do tego w trudnych warunkach. Strajkujący w tym czasie nie robili nic. Jeśli teraz wypłacę pensję tym, którzy nie pracowali, pracujący będą dodatkowo skrzywdzeni, bo za te same pieniądze uwijali się jak w ukropie – wyjaśnia.

Chcą zarabiać, na razie tracą

O tym, że ważnym elementem strajkowego równania są zarobki, których nauczyciele nie otrzymują w dniach protestu, wiadomo od dawna. Przepisy mówią, że o ile strajk jest legalny (a strajk nauczycieli w kwietniu 2019 roku odbywa się z zachowaniem procedur), pracownik otrzymuje świadczenia takie jak ubezpieczenie, nie zarabia jednak w tym czasie pieniędzy.

Nauczyciele protestują przeciwko niskim zarobkom, można więc cynicznie powiedzieć, że wiele na dniach strajkowych nie tracą. Dla wielu oznacza to tylko tyle, że bardziej niż zwykle uzależnieni są od pieniędzy, które na utrzymanie ich rodzin przeznaczają małżonkowie lub rodzice. Jednak oczywiście nie wszyscy mają ten "komfort". Dla wielu nauczycieli brak wypłaty za nieprzepracowane dni oznacza być albo nie być. Poświąteczna środa to 17. dzień strajku. Według wyliczeń "Gazety Wyborczej" nauczyciel mianowany z pensją 3,5 tys. zł brutto traci dziennie 165 złotych, a zatem od początku strajku nie zarobił już 2,7 tys. zł.

Te kwoty uszczuplają budżet nauczycieli, ale niekoniecznie szkół. Wsparciem dla nauczycieli zrzeszonych w związkach, które przyłączyły się do strajku, ponosiły będą właśnie te związki. Dla niezrzeszonych w tych organizacjach powołano społeczny fundusz strajkowy, poparty przez działaczy oświaty i ludzi kultury. Dzięki dobrowolnym wpłatom na koncie tego funduszu ma się znajdować ponad 7 mln złotych.

– Nie mamy możliwości i nie płacimy za strajk. Ale nie mamy obowiązku obniżania budżetu, który na oświatę przeznaczyliśmy. Prezydent Rafał Trzaskowski zdecydował, że tegoroczne środki zaplanowane w budżetach poszczególnych placówek oświatowych, zarówno dla kadry pedagogicznej, jak i niepedagogicznej, w tych budżetach zostaną – mówi wiceprezydent Warszawy zajmująca się edukacją Renata Kazanowska.

Kukułcze jajo w budżecie

Jak się okazuje, te pieniądze są może nie gorącym kartoflem, ale trochę kukułczym jajem. Tomasz Ziewiec, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 25, zgadza się z tym określeniem. – Co innego jest dać pieniądze komuś do dyspozycji, a co innego tymi pieniędzmi dysponować. Jako dyrektor nie mam żadnej pomocy prawnej, a budżet szkoły tworzony jest w oparciu o arkusz organizacji, czyli podział środków na różne cele – wyjaśnia.

Jak dodaje, same wynagrodzenia dla nauczycieli składają się z różnych części – poza wypłatą zasadniczą są jeszcze nadgodziny, dodatki za wychowawstwo, fundusz nagród czy dodatki motywacyjne, ale koniec końców pieniądze idą za uczniem. – To są pieniądze społeczne, przeznaczone na edukację, a to znaczy, że społeczeństwo wykupuje usługę opieki, wychowania i nauczania dla jakiejś grupy dzieci. Jeśli ta usługa nie została zrealizowana, nie mogę za nią zapłacić – wyjaśnia Tomasz Ziewiec.

Sprawę komplikuje dodatkowo fakt, że nauczyciele dostają wypłaty z góry, co oznacza, że za kwietniowy strajk pensje już dostali. Teraz, przed majowymi przelewami, wszystko zostanie dokładnie policzone w Dzielnicowych Biurach Obsługi Finansów Oświaty i majowe pensje nauczycieli zostaną pomniejszone o kwotę za nieprzepracowane dni w kwietniu. Dyrektorzy piszą do odpowiednich biur sprawozdania, w których wyszczególniają dni strajku i te, kiedy nauczyciele brali zwolnienia lekarskie.

Co do reszty, Tomasz Ziewiec zapowiada, że dalej będzie trzymał się litery prawa. – Ja prawa łamać nie będę i myślę, że inni dyrektorzy tego nie zrobią, ponieważ sankcje za łamanie dyscypliny w finansach publicznych sięgają kilkuset tysięcy złotych. Żaden nauczyciel ani dyrektor nie zarabia takich pieniędzy, które mogą mu zrekompensować jakiekolwiek ryzykowne działania w tym względzie – tłumaczy. Oznacza to tym bardziej, że z decyzjami wstrzyma się do czasu, aż pojawi się wykładnia prawa.

Piętrowe upokorzenie

– Komunikat miasta oznacza, że nie będziemy tych pieniędzy zabierać z oświaty na inne cele – wyjaśnia Katarzyna Pienkowska, naczelnik Wydziału Prasowego warszawskiego ratusza. – Ostatecznie to dyrektor szkoły podejmuje decyzję, co zrobić z tymi środkami. Może uznać, że nauczyciel powinien dostać dodatek motywacyjny, a jeśli dostanie, to w jakiej wysokości i kiedy. Po prostu te pieniądze zostają w edukacji - wyjaśnia. Przypomina też, że Dzielnicowe Biuro Finansów Oświaty jest w stałym kontakcie z dyrektorami szkół i zachęca ich, by w razie wątpliwości rozmawiać właśnie z tymi placówkami.

Nie jest wykluczone, że niezależnie od solidarnościowej pomocy związkowców i społecznej zbiórki, z pomocą nauczycielom będą mogli też pospieszyć dyrektorzy szkół, w zależności od tego, jak zdecyduje organ prowadzący konkretną szkołę, czyli dany samorząd. Może to wykopać dodatkową przepaść między nauczycielami strajkującymi, a tymi, którzy do strajku się nie zapisali.

– Nie dość, że nazywają ich łamistrajkami, organizują "korytarze hańby". Może się jeszcze okazać, że ci, którzy ich upokarzali i obrażali, dostaną teraz porównywalne pieniądze – zastanawia się anonimowo dyrektor.

Tomasz Ziewiec stara się zasypać tę przepaść, a raczej nie dopuścić do jej powstania. – Nauczyciele to grupa zawodowa, która potrafi myśleć racjonalnie. Nie chcę dopuścić do tego, żeby powstały dwa wrogie obozy. To są wszystko nauczyciele mojej szkoły. Według polskiego prawa sam jestem nauczycielem, któremu powierzono funkcję urzędniczą, czuję więc solidarność z nimi. Wiem od nauczycieli, że wielu z nich chciałoby normalnie pracować, opiekować się uczniami. Są tacy, którzy do strajku nie przystąpili właśnie dlatego, że uznali, że ich obowiązkiem jest protestować, ale i opiekować się dziećmi - wyjaśnia.

Placówki oświatowe przygotowują rodziców na kolejny tydzień protestu. Dla nauczycieli to kolejne cztery dni bez pracy. Po raz kolejny okazuje się, że w proteście jesteśmy solidarni: każda strona traci po równo.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl