Blisko ludziGdy żona słyszy: „on umiera. Proszę zabrać go do domu i pozwolić mu odejść”

Gdy żona słyszy: „on umiera. Proszę zabrać go do domu i pozwolić mu odejść”

Gdy żona słyszy: „on umiera. Proszę zabrać go do domu i pozwolić mu odejść”
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Magdalena Drozdek
27.11.2016 11:59

- Boję się zasnąć. Przysypiam nad ranem, budząc się o poranku z lękiem, że coś jest nie tak, że pojadę do niego, a on nie będzie na mnie czekał, jak obiecywał – opowiada Elżbieta Wróbel, żona Artura chorego na raka. Na uratowanie jej męża wciąż jest nadzieja.

Pięć lat temu Artur trafił do szpitala. Dręczył go ból głowy, nudności, uczucie drażniącego zapachu wszędzie, gdzie poszedł. Zrobiono badania, które wykazały najgorsze. – Ma pan raka – usłyszał. 5 centymetrowa zmiana nowotworowa w głowie. Artur miał wtedy 27 lat. Dopiero co urodził się mu syn.

Jeszcze tego samego roku odbyła się pierwsza operacja. Regeneracja, leki, powrót do domu. Nadzieja, że z choroby uda mu się wyjść szybko się rozwiała. Rak wrócił i to większy. Druga operacja, powtórka z regeneracji i... nawrót. Na początku 2013 roku przeprowadzono kolejną operację. – Nie było już tak lekko, jak przy pierwszej – wspomina jego żona.

Regeneracja trwała znacznie dłużej, ciężej też było znieść to wszystko psychicznie. Bo ile razy można stawać do tak ciężkiej walki? Przed Sylwestrem 2013 roku Artur zakończył radioterapię, jeszcze 3 miesiące chodził na rezonanse do szpitala. Tym razem wydawało się, że udało się pozbyć nowotworu na dobre.

Artur wrócił do dawnego życia. Krok po kroku odbudowywał to, co zabrała mu choroba. Cieszył się, że ma jeszcze jedną szansę. 3 lata – tyle dostał czasu od losu. Po tym czasie doszło do kolejnego nawrotu choroby. Tym razem guz był na tyle przebiegły, że przesunął się poza teren naświetlania i wszedł jeszcze głębiej.

Dopiero teraz zaczęło się prawdziwe piekło dla rodziny, bo kolejne szpitale odmawiały podjęcia się operacji.

- Kiedy udało się prywatnie zdobyć chemię, było już za późno. Organizm nie wytrzymał, a silny obrzęk mózgu zagrażał życiu Artura. „On umiera” - usłyszałam od lekarza. „Proszę zabrać go do domu i pozwolić mu odejść” – opowiada jego żona.

- Tak często myślę, że los jest niesprawiedliwy... Gdy patrzę, jak on powoli gaśnie, sama zaczynam gasnąć, szukając sensu w tej całej sytuacji.Obecnie każdy jego ruch, oddech, gest to powód do szczęścia. Nie śpię po nocach, bo boję się zasnąć. Przysypiam nad ranem, budząc się o poranku z lękiem, że coś jest nie tak, że pojadę do niego, a on nie będzie na mnie czekał, jak obiecywał... Każda minuta teraz jest cenniejsza niż największe skarby świata... Tak jak kiedyś napisałam, gdy gnije jedna połowa owocu - wywala się cały, bo w końcu ta druga połówka też zgnije. Coś podobnego czuję w środku. Widzę, że mu się pogarsza i też usycham. To nie jest ból, to nie jest żal, to nie jest lęk, to nie jest obawa, bezradność. To jebana mikstura toksycznego smutku, który przelewa moje serce i wychodzi ze łzami. Nie wyobrażam sobie, żeby go zabrakło w moim życiu. To niedopuszczalna myśl, która coraz częściej wbija się w głowę. Ja tego nie zniosę, jeśli ten mężczyzna opuści mnie na zawsze – dodaje Elżbieta.

Rodzina Artura nie kryje żalu do lekarzy. Pomoc znaleźli tylko w Szwajcarii. Tamtejsi lekarze są gotowi podjąć się zabiegu. Koszty są jednak ogromne i przewyższają możliwości finansowe rodziny. O pomoc Elżbieta apeluje na stronie siepomaga.pl. O tym, jak pomóc można dowiedzieć się, klikając w ten link. Odzew zupełnie obcych ludzi przewyższył oczekiwania rodziny.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (65)
Zobacz także