Blisko ludziBrak inwencji, skąpstwo, zabieranie wszystkich dziewczyn w to samo miejsce – młodzi mężczyźni nie potrafią randkować

Brak inwencji, skąpstwo, zabieranie wszystkich dziewczyn w to samo miejsce – młodzi mężczyźni nie potrafią randkować

Brak inwencji, skąpstwo, zabieranie wszystkich dziewczyn w to samo miejsce – młodzi mężczyźni nie potrafią randkować
Źródło zdjęć: © 123RF
Helena Łygas

08.01.2019 19:21, aktual.: 08.01.2019 19:56

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Moja znajoma zanim umówi się z kolejnym chłopakiem z internetu, pyta o szczegółowy plan wieczoru. Jeśli facet nie ma pomysłu, woli podziękować. Podobne podejście do randkowania ma coraz więcej młodych kobiet. Słuchając ich, nie sposób się dziwić.

W latach 90. John Grey, terapeuta rodzinny z Teksasu pisze "Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus". Poradnik wydany nakładem prowincjonalnego wydawnictwa, mimo minimalnych budżetów reklamowych, trafia na listę bestsellerów. Teza, że kobiety i mężczyźni nie rozumieją się nawzajem, bo inaczej odbierają emocje, zawrotną karierę robi także na świecie. I choć poradnik po niemal 30 latach razi stereotypami, wydaje się, że myśl przewodnia znakomicie oddaje problem z randkami, na które umawiamy się za pomocą aplikacji. Kobiety i mężczyźni mają tak skrajnie różne podejście do tematu, że trudno spotkać się w pół drogi.

Grunt to miejscówka

- Wychodzę z założenia, że randka nie może być sztampowa. To znaczy dla dziewczyn, które zapraszam, bo szczerze powiedziawszy, jeśli sporo randkujesz po prostu kończą ci się pomysły. Kiedy byłem w liceum zabierałem dziewczyny na piknik – wystarczył ser, bagietka, wino i koc, a panny zachwycone – opowiada 30-letni Bartek.

Na studiach jego sztandarową miejscówką na randki był dach jednej z przedwojennych kamienic, na który bez problemu można było dostać się z klatki schodowej.

- Nie znam dziewczyny, na której nie zrobiłoby to wrażenia. Problem z tym dachem zrobił się, kiedy zacząłem umawiać się z koleżanką znajomej, którą już kiedyś tam wziąłem. Zrobiła mi awanturę, że ją "oszukuję" i przestała się odzywać – śmieje się chłopak.

Z dachem była w ogóle jeszcze lepsza akcja. Bartek był w okolicy i postanowił sprawdzić, czy da się jeszcze tam w ogóle wejść. Okazało się, że owszem da się, a nawet, że z triku korzysta właśnie jego była dziewczyna ze swoim nowym chłopakiem. Ostatnio 30-letni Bartek przerzucił się na knajpy, obowiązkowo mało znane, albo dopiero co otwarte. Powód jest prozaiczny – zaczął zarabiać na tyle dużo, że go na to stać.

- Efekt, podobnie jak z dachem i piknikiem murowany, tyle że co jakiś czas muszę zmieniać lokale, bo robią się zbyt popularne. Po randce mam się kojarzyć dziewczynie z jakimś nowym fajnym doświadczeniem. Chcę, żeby postrzegała mnie jako gościa, który ma dużo do zaoferowania i zazwyczaj tak się właśnie dzieje – chwali się Bartek.

Pytam sarkastycznie, czy sam to wszystko wymyślił i czy nie uważa, że to trochę cyniczne podejście do szukania miłości.

- Randki od zawsze miały być spotkaniami, na których ludzie starają się na sobie wywrzeć pozytywne wrażenie. Teraz od tego się odchodzi, bo dzięki aplikacjom jest więcej osób, z którymi możemy się umówić. Trudno wykazywać entuzjazm, skoro "ma się nowe pary" codziennie. Nie mam żadnych tekstów na podryw, wymyślnych komplementów czy anegdotek, staram się być uprzejmy, zachowywać się naturalnie, słuchać. Preselekcja miejscówek pomaga przeznaczeniu – wzrusza ramionami Bartek.

Mimo wszystko przyznaje, że wpada w lekki popłoch, kiedy dziewczyna ma wizję tego, co chce robić na randce. Tak przyzwyczaił się do "dodatkowych punktów za miejsce", że denerwuje się przed spotkaniem, jeśli to nie on je wybiera. Raz nawet odwołał randkę z tego powodu.

- Jeśli laska przestaje pisać, możesz pomyśleć, że ma problemy, wróciła do chłopaka, albo zaczęła umawiać się na poważnie z kimś, kogo poznała przed tobą. Nie rusza cię to. No, ale kiedy ona urywa kontakt po spotkaniu, wiesz, że nawaliłeś. Problem polega na tym, że nie wiesz dlaczego i pewnie nigdy się nie dowiesz. Dzięki temu, że zabieram dziewczyny w fajne miejsca w 9 na 10 przypadków chcą się spotkać po raz drugi. To ja rozdaję karty – wykłada mi Bartek.

Matematyka, królowa nauk

O rok starszy od Bartka Marcin do szukania tej jedynej postanowił podejść metodycznie. Próbował już na luzie. Pisał, kiedy miał chwilę wolnego, nigdy nic na siłę. Tyle że przez ostatnie dwa lata jego kumple zdążyli poznać dziewczyny, a niektórzy nawet narzeczone. On na więcej niż 3 randkach był w tym czasie bodajże z jedną kobietą.

- Przyszło mi do głowy, żeby policzyć wszystkie dziewczyny, z którymi się spotkałem. Było ich 7. Trudno, żeby jedna randka na 4 miesiące miała przynieść natychmiastowe rezultaty. Po prostu za rzadko się umawiałem. Teraz mam bardziej metodyczne podejście. Staram się spotykać przynajmniej z 10 kobietami w miesiącu. Statystycznie jest niemożliwe, żebym w końcu nie znalazł dziewczyny – przekonuje do swojej metody.

Jeśli z poprzedniego miesiąca "zostają" jakieś dziewczyny, z którymi kontynuuje znajomość, chodzi na randki nawet co drugi dzień. To oczywiście generuje koszta, ale Marcin policzył i to. Nie chce nadszarpywać budżetu, ani umawiać się rzadziej, więc randka powinna się zamknąć w okolicach 50 złotych.

- Oczywiście nie działa to w ten sposób, że jeśli super się gada, będę wychodził, żeby przypadkiem nie zapłacić więcej. No ale mimo wszystko staram się nie umawiać na obiad albo do kina, tylko raczej na piwo, kawę – mówi Marcin.

Nową "metodę" stosuje od końca wakacji. Tej jedynej ani widu ani słychu. Pytam, czy nie nudzą go już takie spotkania.

– I tak i nie – rozkłada ręce Marcin.

– Widzisz, ja naprawdę poznałem w ten sporo świetnych dziewczyn, mam wrażenie, że jakoś inaczej słucham kobiet po tych wszystkich randkach. No bo jeśli nie słuchasz tak naprawdę, cały czas zadajesz te same pytania. Co robisz? Co studiowałaś? Jakiej muzyki słuchasz? Skąd pochodzisz? – jak w złotych myślach w podstawówce. Z drugiej strony co dwa dni sam odpowiadam na podobne pytania. Łapię się na tym, że mówię znudzonym tonem. Nie dlatego, że nudzi mnie dziewczyna, tylko mnie samego nudzi opowiadanie o sobie – wyjaśnia Marcin.

Nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zawsze do on musi płacić. Chyba nigdy się nad tym nie zastanawiał

- Po prostu kiedy przychodzi do płacenia wyciągam portfel, bo nie chcę wyjść na chama, a dziewczyny się godzą – mówi i dodaje natychmiast, że nie ma z tym problemu.

Przeczytaj także:

Incel level master

Moim ostatnim rozmówcą jest Paweł. O kobietach w swoim wieku nie ma najlepszego zdania. Uważa, że są zawodowymi naciągaczkami, które wykorzystują fakt, że niektórzy faceci są staromodni i uważają, że to mężczyzna powinien płacić.

- Kiedyś zabrałem dziewczynę poznaną online na kolację. Nie na jakąś pizzę, ale do drogiej knajpy, bodajże indonezyjskiej. Oprócz dania głównego zamówiła przystawkę i deser. No i spoko, nie miałbym nic do tego, gdyby nie to, że potem mnie olała. Napisałem do niej na koniec "smacznego". Zablokowała mnie – piekli się 28-latek.

Pamięta też szczególnie nieprzyjemną randkę na której, "dwoił się i troił", żeby podtrzymać rozmowę.

- Usta mi się nie zamykały, a ona tylko zamawiała kolejne drinki. Po dwóch godzinach i pięciu kieliszkach poszła do domu. Ręce opadają – podsumowuje.

Dodaje, że jego zdaniem współczesne młode kobiety niczym się nie interesują i "nie mają do zaoferowania nic poza urodą". Rozkręca się i tłumaczy mi coś o "oszukiwaniu makijażem" i "powierzchowności", po czym poleca mi "projekt Klaudiusz", który dowodzi jego słów. "Projekt" niestety widziałam, pytam więc po prostu, kiedy ostatnio był w związku. Paweł się złości i nie bardzo chce odpowiadać na dalsze pytania.

Gdyby John Gray, mimo 67 na karku, postanowił sklecić poradnik pt."Marsjanie i Wenusjanki przenoszą znajomość online do realu", z pewnością znalazłoby się w nim miejsce na następującą poradę: "Marsjanom wydaje się, że Wenusjanki oczekują, żeby za nie płacić, a one oczekują niezapomnianego spotkania". Nie zaszkodziłby też passus: "Marsjanie powinni wyzbyć się przekonania, że jeśli płacą za Wenusjanki, coś im się należy. Poza tym – Wenusjanki naprawdę mogą płacić za siebie, często nie mają nawet nic przeciwko".

I choć w korzystaniu z algorytmów Tindera analityczny umysł z pewnością nie zaszkodzi, sprowadzanie relacji do zapisu liczbowego nie wydaje się rozwiązaniem problemów współczesnego randkowicza. Niezależnie od tego, czy chodzi o cenę kawy czy raczej o statystyki spotkań. Powrót do czasów, w których randki nie były tylko odhaczaniem przystanków w drodze na Wenus, przydałby się nam wszystkim.

Przeczytaj także:

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (318)
Zobacz także