Blisko ludziRok, w którym zmienia się wszystko. "Pracowniczy urlop to szok dla organizmu"

Rok, w którym zmienia się wszystko. "Pracowniczy urlop to szok dla organizmu"

Rok, w którym zmienia się wszystko. "Pracowniczy urlop to szok dla organizmu"
Źródło zdjęć: © 123RF
Helena Łygas
20.07.2018 09:17, aktualizacja: 20.07.2018 18:23

Maturzyści są na półmetku najdłuższych wakacji w życiu. Prawdopodobnie nawet o tym nie pomyśleli. Ci, którzy wybierają się w tym roku na studia, mają między 100 a 115 dni laby. Za rok ta pula stopnieje o kilka dni. Z rzeczywistością zderzą się za pięć lat, kiedy zaczną wchodzić na rynek pracy.

Utrata statusu studenta na rzeczy pozycji magistra-pracownika początkowo jest skutecznie łagodzona przelewami (w końcu za pojawianie się na wykładach i zaliczanie sesji nikt nie płacił). Jednak pytanie „dlaczego tylko 20 dni?” w końcu dopada wszystkich.

Czekając na dwudziestkę szóstkę

17 lat edukacji obliczonej na uzyskanie tytułu, który w teorii ma zapewnić lepsze perspektywy zawodowe, zupełnie nie przygotowuje do tego, jak drastycznie zostanie skrócony czas odpoczynku. Weźmy takie emerytury. Lwiej części z nas przez 40 lat pracy zawodowej przychodzi kilka razy do głowy, że w pewnym momencie z pensji, którą sobie wypracowaliśmy, zostaną marne grosze. Co innego czas wolny. Przez ćwierć wieku system przyzwyczaja młodych ludzi do tego, że wakacje to nie marne dwa tygodnie, na które czeka się pół roku, ale reset totalny. No a potem ten reset totalny im odbiera.

Choć z wiekiem przybywa nam stresu i odpowiedzialności, liczba przysługujących dni wolne zostaje zredukowana. To absurd, nad którego racją bytu mało kto się zastanawia.

Przysługujące nam dni urlopowe to w dużej mierze dzieło przypadku. W Polsce, w zależności od stażu pracy, rocznie mamy ich do rozdysponowania 20 lub 26 (bonusowe 6 po przepracowaniu dekady). Oczywiście, o ile mamy umowę o pracę. Liczba dni przeznaczonych na odpoczynek nie została ustalona na podstawie badań stanu psychofizycznego osób pracujących na pełen etat. Nie jest też wynikiem algorytmu obliczającego na ile dni wolnych może pozwolić sobie gospodarka w określonym momencie rozwoju.

Krótka historia krótkich wakacji

Cofnijmy się w czasie. Żeby zdawać sobie sprawę, że coś takiego jak urlop jest wynalazkiem niewiele starszym niż telewizja, nie trzeba być magistrem historii.
Sporo czasu wolnego mieli co prawda starożytni Rzymianie, ale jak mówi sentencja, i to bynajmniej nie łacińska – ktoś musi pracować, żeby odpoczywać mógł ktoś. W tym przypadku tym "kimś" byli akurat niewolnicy.

To właśnie Rzymianie wymyślili instytucję wypoczynku wyjazdowego – tzw. villeggiaturę, czyli chwilową zmianę miejsca zamieszkania, najczęściej na sielankowy dom na prowincji. Zazwyczaj wyjeżdżali, kiedy w Rzymie robiło się za gorąco, a co za tym idzie – nie pachniało najlepiej. Były oczywiście pielgrzymki i wyprawy „do wód”, ale tym daleko było od słodkiego nieróbstwa, podobnie jak od powszechności.

500 dni wakacji

Odkładając na moment na bok wątki historyczne, należałoby się zastanowić, co sprawia, że tak boleśnie odczuwamy przeskok ze 100 dni wakacji na marne 20.

Zdaniem Przemysława Staronia, psychologa i kulturoznawcy z Uniwersytetu SWPS, powszechny problem z „za krótkim” urlopem polega nie tyle na za małej liczbie dni wolnych, co na ich nieumiejętnym wykorzystaniu.

O tym, jak odpoczywać, w sezonie ogórkowym można przeczytać wszędzie. I choć szanse, że staniemy się mistrzami zen po lekturze dziesięciu porad okraszonych zdjęciami ze stocka są marne, odpoczywanie to taka sama umiejętność, jak każda inna.

- To, że jazda konna czy opanowanie francuskiego wymaga nakładu pracy, jest dla nas oczywiste. Z kolei umiejętności takie, jak bycie z drugim człowiekiem czy właśnie odpoczywanie, wydają się nam czymś naturalnym. Proszę zwrócić uwagę, jak częste jest podejście z rodzaju "nie układa się nam, więc powinniśmy się rozstać”. Z psychologicznego punktu widzenia związek wymaga szeregu umiejętności interpersonalnych i nieustannej pracy, nie jest czymś danym. Tak samo jest z odpoczynkiem. Mamy wiele błędnych przekonań o uczeniu się. Umiejętności mimowolnie dzielimy na "naturalne" i „nabyte". To błąd - komentuje Staroń.

Obraz
© WP.PL

A co to ta "otia"?

Inna sentencja dotycząca pracy, tym razem jak najbardziej łacińska, brzmi: "Otia post negotia", czyli "Czas wolny po pracy”. Banał, ale tylko pozorny. Jeśli się nad nim pochylić, można dostrzec, że kryje się w nim istota czasu wolnego.

Przed uprzemysłowieniem gros społeczeństwa pracował na roli lub (rzadziej) w przydomowych warsztatach. Nie było wyraźnego podziału na życie osobiste i zawodowe. Żyliśmy i pracowaliśmy niemal w tym samym miejscu. Dziś czynności takie jak gotowanie czy pranie wykonuje się w ramach "czasu wolnego". Wcześniej nie dało się ich odróżnić od "obowiązków zawodowych". Pracowaliśmy na siebie i dla siebie, a nie jako trybik machiny, czy to fabrycznej, czy korporacyjnej.

Biedniejsze warstwy społeczeństwa czegoś takiego jak wakacje nie znały, trudno więc, żeby się ich domagały. Pierwsze protesty robotnicze dotyczyły raczej skrócenia dnia pracy czy podniesienia pensji.

Po raz pierwszy o czas wolny zawalczono dopiero w 1910 roku w Holandii. Robotnicy domagali się sześciu dni wolnego w roku. Z dzisiejszej perspektywy te żądania mogą wywoływać uśmiech, jednak przyznane holenderskim robotnikom dni urlopowe były jak na tamte czasy do pozazdroszczenia.

Plan pięcioletni i urlopowy

W Polsce regulacje dotyczące dni wolnych weszły w życie dopiero kilkanaście lat później. W 1922 roku robotnikom przyznano 15 dni urlopowych, raz na kilka lat i to tylko jeśli przepracowali w danym przedsiębiorstwie przynajmniej trzy lata.

Znacznie wyżej ceniono pracę urzędników. W tym samym roku zyskali oni prawo aż do 30 dni płatnego urlopu rocznie.

Co ciekawe, lata 20. to wciąż czasy jednodniowych weekendów, które - choć testowane od lat 70. - zostały wprowadzone w Polsce na dopiero w 1982 roku. Przykład szedł z góry, prosto z ZSSR. Tak to już jakoś jest, że do wygody łatwo się przyzwyczajamy i szybko uznajemy ją za standard. O tym, jak nowym wynalazkiem jest wolna sobota, rzadko kiedy myślimy.

Upowszechnienie urlopów zawdzięczamy komunie. Paradoksalnie, to wtedy wakacje stały się demokratyczne. W Polsce Ludowej na kolonie dla dzieci i wczasy pracownicze stać było wszystkich. Pierwsi robotnicy nie wiedzieli, jaki strój przystoi letnikom. Żeby nie popełnić gafy, w stołówkach pojawiali się w cuchnących naftaliną garniturach, wyciąganych dotychczas jedynie na wesela i pogrzeby. Potem stety-niestety wyluzowaliśmy. Nastała era kamizelek rybackich i starych laczków.

Przeczytaj też:

Coach urlopu

W ostatnich latach różni eksperci przekonywali, że aby zresetować się podczas urlopu, niezbędna jest kilkudniowa aklimatyzację w nowym miejscu, a tygodniowy wyjazd to zdecydowanie za mało. Do tego nie powinno się zaczynać niedzieli na plaży, żeby nazajutrz stawić się w biurze punkt 8. Takie zrywy są bardziej stresogenne niż relaksujące.

Przemysław Staroń zaznacza, że w tych poradach jest sporo prawdy, jednak zostawianie sobie odpoczynku na wyczekiwane dwa tygodnie w roku to nieporozumienie. Bez codziennego, cotygodniowego i comiesięcznego odpoczynku, nie ma co mówić o resecie.

- Relaks jest niezbędny do utrzymania dobrostanu psychofizycznego, ale jeśli usiłujemy odpoczywać w cieniu przekonania, że coś musimy, to nigdy nie będziemy wypoczęci. Chodzenie na siłownię, na piwo ze znajomym motywowane przekonaniem, że to właśnie powinniśmy robić w czasie wolnym, jest tak naprawdę pracą po pracy. Forma odpoczynku nie może być obowiązkiem, bo w takim modelu nigdy nie wychodzimy z kieratu - wyjaśnia psycholog.

Sposób, w jaki pracujemy warunkuje to, jak odpoczywamy. Jeśli narzucamy sobie deadline’y po pracy (jedna książka tygodniowo) albo cele (40 kilo na klatę do września) to nie można nazwać tego odpoczynkiem. Nawet jeśli czerpiemy z tego chwilową przyjemność. Znacznie efektywniejszym relaksem bywa bezmyślne kolorowanie, idiotyczny serial albo leżenie na kanapie. Tyle że człowiekowi sukcesu nie wypada marnować w ten sposób czasu.

- Drugą stroną nieskutecznego odpoczynku jest odpoczynek ucieczkowy, w którym wypiera się wszelkie myśli związane z pracą. Ktoś gra na konsoli nie dlatego, że gra jest świetna, ale po prostu, żeby nie myśleć. Potem idzie spać, wstaje i znowu „do roboty”. W ten sposób traumatyzujemy pracę, prowadzimy dwa życia, które są od siebie odcięte. Jesteśmy coraz bardziej zestresowani - doprecyzowuje psycholog z Uniwersytetu SWPS.

Staroń od kilku lat pracuje w szkole i jest zdania, że długie wakacje obowiązujące w polskim systemie edukacji powinny zostać nie tyle skrócone, co rozdzielone. W Wielkiej Brytanii i wielu innych krajach europejskich oprócz wakacji są też ferie jesienne, w Stanach osławiona "spring break", przerwa wiosenna. Ponad dwa miesiące oderwania od szkolnych obowiązków tworzy stan „podwójnego życia”, podobnie jak relaks polegający na całkowitym odcinaniu się od „siebie-pracownika”. Tak długa przerwa w nauce nie jest też dobra dla przyswajania wiedzy. Dzieci, zwłaszcza te młodsze, często zapominają część przerobionego materiału.

Może i żyjemy w czasach wiecznego przepracowania i odliczania dni do upragnionego urlopu, ale koniec końców nie mamy aż tak źle. Jeśli chodzi o sumę dni urlopowych, połączonych z dniami ustawowo wolnymi od pracy, jesteśmy drugim krajem w Europie. Dłużej od nas odpoczywają tylko Brytyjczycy. Co prawda ten optymistyczny obrazek zakłócają statystyki pokazujące, że spędzamy w pracy niemal najwięcej czasu na Starym Kontynencie, a umowy o pracę to nad Wisłą pieśń przeszłości.

Być może aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, potrzebujemy nie wyrabiania planów (dziennych czy pięcioletnich - jeden pies), ale zaawansowanych kursów ze skutecznego odpoczywania. Pewnie nie zaszkodziłoby też wyjście na ulice, jak Holendrzy w 1910. W końcu to na strajku urlop zbudowano.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (25)
Zobacz także