Babcia idealna

Babcia idealna

Babcia idealna
Źródło zdjęć: © JupiterImages/EAST NEWS
19.01.2007 13:40, aktualizacja: 31.05.2010 21:50

Rozpieszczanie wnucząt to przywilej każdej babci, ale babcia, która chce mieć kontrolę nad życiem wnuka i z uwagą śledzi kolejne kroki wychowawcze rodziców, może spowodować więcej szkód, niż jej samej się wydaje. Takich przykładów rodzinnych perypetii z życia codziennego mamy mnóstwo...

Rozpieszczanie wnucząt to przywilej każdej babci. Babcia potrafi kochać bardzo mocno - wówczas wciąż martwi się o zdrowie, wychowanie i przyszłość wnuczka, i choć sama o tym nie wie, wywołuje zakłopotanie rodziców. Rozdzielenie babcinych obowiązków i trosk od obowiązków rodziców jest konieczne, aby wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni.

No i się zaczęło

Kiedy powiedzieliśmy mamie Marcina, że zostanie babcią, rozpierała ją duma, a mnie traktowała jak królową. - I pamiętajcie, że dopóki sił mi starczy, będę bawiła swoje wnuki – oznajmiła wesoło, choć byłam dopiero w drugim miesiącu ciąży. Michałek urodził się zdrowy i silny. Z radością spędzałam z nim czas, odpoczywając od stresującej pracy. Po urlopie macierzyńskim musiałam wrócić do firmy i choć trudno było się rozstać się z moją kruszynką, wiedziałam, że jest w dobrych rękach - wspomina Magda, mieszkanka Wrocławia. Na początku wszystko układało się świetnie. Codziennie zawoziliśmy Michała do babci i odbieraliśmy go po pracy. Był zadowolony, zdrowy – czego chcieć więcej? Mijały miesiące i nawet się nie obejrzeliśmy, jak najważniejszy człowiek w rodzinie dmuchał świeczkę na swoim pierwszym urodzinowym torcie.

- A może zapisać Michałka do żłobka? – zagadnęłam męża któregoś dnia. – Jest przebojowy, ciągnie go do dzieci, na pewno sobie poradzi. - Chyba żartujesz – Marcin był zdziwiony. – Nie słyszałaś, jak tam dzieciaki chorują? Oddałabyś dziecko obcym? - Jesteś niesprawiedliwy – oponowałam. - Chciałam tylko powiedzieć, że mały na pewno czułby się dobrze w grupie. Przecież mama też potrzebuje chwili wytchnienia...

Kłótnie w rodzinie

Marcin był nieprzejednany. Roztoczył przede mną wizję odtrąconego, niedożywionego dziecka, które wyrodni rodzice oddali do obcych na poniewierkę. Nie chciałam się kłócić, postanowiłam odłożyć ten temat na jakiś czas. Nie rozumiałam jego złości. Przecież sam chodził do żłobka, a potem do przedszkola i wyrósł na samodzielnego, zaradnego mężczyznę - w przeciwieństwie do swojego młodszego brata, którego do samej zerówki niańczyła mama. Bartoszek nie odrobił zadania, jeśli mamy przy nim nie było, a kiedy był chory, to ona przepisywała za niego lekcje z zeszytu kolegi. Nie chciałam tak skrzywdzić swojego dziecka. Babcia a wychowanie synka

Dzień przed majowym długim weekendem przyjechaliśmy po Michała wcześniej niż zwykle. Już od progu usłyszeliśmy jego śmiech. - Co tu się dzieje?! – wykrzyknęłam, widząc, jak nasza latorośl, trzymana za rączki przez rozanieloną babcię, skacze w najlepsze po stole. - O, już jesteście – przywitała nas mama. – Michałek to uwielbia, trudno go potem namówić do zejścia. - Wcale się nie dziwię – burknęłam pod nosem. – Mamo, proszę, nie rób tego więcej, bo niedługo mały nam wejdzie na głowę. - Przecież to jeszcze dziecko! – babci nie opuszczał dobry humor. - A to co? – zapytałam na widok czerwonego „malowidła” na ścianie. - Przepraszam, mamo, zaraz to zmyję. - Ależ nic się nie stało, – uspokoiła mnie teściowa. – Pozwoliłam Michałkowi malować, bo w przyszłym miesiącu i tak planuję mały remont. Ręce mi opadły. Nie chciałam się kłócić, ale beztroska babci mnie przerażała. Czy ona nie widzi, że psuje Michałka? Nic dziwnego, że mały robi z nią, co chce, skoro na wszystko mu pozwala! Rozumiem, że rozpieszczanie wnuka to
święte prawo babci, ale bez przesady. Jakby tego było mało, mój mąż trzymał stronę mamusi i w ogóle nie widział problemu.

- Jak możesz krytykować mamę?! – niemal na mnie krzyczał, kiedy wracaliśmy do domu. – Nie stać nas na opiekunkę, bez mamy nie dalibyśmy rady! - Kochanie, ja naprawdę doceniam jej pomoc – starałam się trzymać emocje na wodzy. - Ale to nie usprawiedliwia pozwalania dziecku na wszystko! Niestety, nic do niego nie docierało. A kiedy powiedziałam, że rozmawiałam z kierowniczką żłobka i że są wolne miejsca, przestał się do mnie odzywać. Byłam w kropce, zupełnie nie wiedziałam, co robić. Przecież to absurd, żebyśmy przez Michałka, ulubieńca całej rodziny, skakali sobie do oczu! Na szczęście Marcin zachował resztki zdrowego rozsądku. – Przepraszam, byłem niesprawiedliwy – powiedział po dwóch cichych dniach, kiedy wymienialiśmy tylko zdawkowe „cześć”. – Zobaczymy ten żłobek? - No, nie patrz tak na mnie – uśmiechnął się. - Oprócz przeprosin, jestem ci winien jeszcze wyjaśnienie. Posłuchaj...

A więc to dlatego mama Marcina nigdy nie wspominała o swojej teściowej, a jeśli już padało jej imię, okropnie się denerwowała. Marcin skończył swoją opowieść, a ja dowiedziałam się więcej o babci Marcina. Okazało się, że początku była przeciwna małżeństwu jego rodziców, bo miała inną kandydatkę na żonę dla swojego jedynaka. – To tylko wierzchołek góry lodowej – wyjaśnił Marcin. – Mama zawsze wszystko robiła nie tak. Była „niezaradna”, „niegospodarna”, „bez wykształcenia”, a do tego „za niska” i „za chuda”. Babcia, choć nie pracowała, nigdy nie chciała się mną zająć. Tego właśnie mama nie może jej wybaczyć. Mieszkali wtedy niedaleko, a ona mimo to odmówiła opieki nade mną. Kiedy mama wróciła do pracy, musiała oddać mnie do żłobka. Rodzicom było ciężko, musieli wstawać o piątej, by zdążyć na autobus. Dopóki żył tata, trzymał stronę mamy i jakoś dawali radę. Ale z babcią poszło już prawie na noże. Nie zdążył się z nią pogodzić. Jego nagła śmierć jeszcze bardziej odsunęła babcię od nas. Przeprowadziła się do
swojej siostry i kontakt się urwał. Obie z mamą są tak samo uparte... A jednak żłobek

Sytuacja była delikatna. Postanowiliśmy z Marcinem stopniowo przygotować mamę do naszego planu zapisania Michałka do żłobka. Niechcący pomogła nam w tym przypadkowo spotkana dawna koleżanka teściowej. Marcin, sobie tylko znanymi sposobami, namówił ją, by wyciągnęła mamę z domu na jakieś zakupy albo plotki. Przecież tak dawno się nie widziały! Teściowa, co można było przewidzieć, wymówiła się opieką nad wnuczkiem. Pani Marysia nie dała jednak za wygraną i odwiedziła mamę w domu. Zupełnie „przypadkiem” opowiedziała jej o swoich wnukach i o tym, jak pomaga córce i zięciowi, trzy razy w tygodniu odbierając dzieciaki z przedszkola. Ziarenko zostało zasiane, czekaliśmy na efekty.

- Wiesz Marcinku, była u mnie Marysia, pamiętasz, ta, z którą pracowałam w urzędzie – oznajmiła babcia któregoś popołudnia. - Tak? Niemożliwe! - udaliśmy zaskoczonych. – To ona wróciła z Francji? - Namawia mnie na wspólny wyjazd do koleżanki w góry na dwa, trzy dni. - To świetnie, mamo, jedź koniecznie, odpoczniesz sobie od tego urwisa – powiedzieliśmy zgodnym chórem. - A Michałek? – zapytała tonem, który zdradzał, że naprawdę chce jechać, ale boi się zaniedbać swój „obowiązek” opieki nad wnukiem. Pierwsza część planu się powiodła - pani Marysia wywabiła mamę z domu. Przyszła pora na część drugą. - Jak tu ładnie i kolorowo! – dziwiła się teściowa, spacerując po korytarzu żłobka. - Chcecie państwo zobaczyć salę? – uśmiechnięta pani w zielonym fartuszku wskazała nam drzwi. – Zapraszam, właśnie są zajęcia muzyczne. Zaśmiewaliśmy się do łez patrząc na szkraby tańczące z opiekunką w takt piosenki o krasnoludkach. Rozmowa z kierowniczką żłobka bardzo uspokoiła mamę. - Obiecajcie mi, że jeśli Michałkowi się tu nie
spodoba, natychmiast przywieziecie go do mnie – powiedziała „groźnym” tonem, kiedy opuściliśmy beztroską krainę krasnoludków. - Ma się rozumieć, mamo!

Uff, udało się. Michałek, po kilku trudniejszych dniach, polubił żłobek, a babcia ma teraz sporo czasu na ploteczki z panią Marysią. No i czuje się bardzo ważna, bo tylko ją pisemnie upoważniliśmy do odbierania Michałka ze żłobka.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także