Blisko ludziBiją, wyzywają, poniżają. Chłopcy i coraz częściej dziewczyny. Nie szkoła jest winna, a rodzice

Biją, wyzywają, poniżają. Chłopcy i coraz częściej dziewczyny. Nie szkoła jest winna, a rodzice

Biją, wyzywają, poniżają. Chłopcy i coraz częściej dziewczyny. Nie szkoła jest winna, a rodzice
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
Magdalena Drozdek
16.05.2017 16:30, aktualizacja: 22.05.2018 14:06

Przemoc szerząca się wśród nastolatków ma okrutną twarz. W mediach przeczytacie o tych najgłośniejszych, brutalnych przypadkach. Ale dla pracowników ośrodków dla trudnej młodzieży historie, takie jak ta z gdańskiego gimnazjum, to chleb powszedni.

Wyzywały, kopały i biły po głowie, ciągnęły za włosy. Wszystko na oczach chłopaka, który nagrywał i pytał, czy "może też jej zaj…". Do takiej sytuacji doszło przed gimnazjum nr 3 w Gdańsku. Ofiarą była ich rówieśniczka, gimnazjalistka. Filmik udostępniły prawdopodobnie wszystkie media w kraju. I kiedy jedni pytali o to, co dalej stanie się z dziewczynami, które na oczach innych katowały koleżankę, inni zastanawiali się, czy polskie nastolatki są coraz bardziej agresywne.

- Nauka mówi, że mężczyźni są bardziej agresywni od kobiet i to się, statystycznie rzecz biorąc, nie zmieni. Tak już będzie. Natomiast wzrost agresji wśród dziewcząt obserwowany jest z roku na rok – mówi w rozmowie z nami Agnieszka Fanslau, psycholog z Uniwersytetu Gdańskiego. - Agresja męska jest prostsza. Akcja-reakcja. Umawiają się, pobiją. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać. Dziewczyny tworzą bardziej złożone sytuacje.

Przyznaje, że agresja nie bierze się znikąd. Dziewczyny, których zachowanie przed szkołą obejrzało pół Polski, nie miały żadnych zahamowań. - One inaczej nie potrafią rozwiązywać swoich konfliktów. Największym problemem jest to, że to rodzice nie odrobili pracy domowej. Nie nauczyli tego, czym jest empatia, poczucie winy. I tego, że najzwyczajniej w świecie, drugiemu człowiekowi nie robi się krzywdy – opowiada psycholog.

W sieci nie brakuje dziś komentarzy na temat tego, jak rośnie agresja wśród młodych Polek. Może żyjemy w męskim, radykalnym świecie i tylko agresją są w stanie wypracować sobie pozycję w grupie?

- Z jednej strony panuje seksizm dobrotliwy – całowanie w rękę, przepuszczanie w drzwiach. Z drugiej seksizm wrogi – uznawanie kogoś za gorszego, mniej inteligentnego, takiego, który zasługuje na niższą płacę. Kobieta ma być na pozycji poddańczej. Jeśli prezesem jest mężczyzna, to kobieta będzie sekretarką. Nigdy na odwrót. Hołdujemy stereotypowym podziałom. Być może jest tak, że kobiety próbują sobie w takim świecie poradzić. Ja bym tego jednak nie wiązała ze wzrostem agresji wśród nastolatek – opowiada.

Rodzice – oni przede wszystkim są winni takim sytuacjom. Szkoła? Placówki nie są w stanie kontrolować wszystkiego, co dotyczy uczniów.

- Takich historii jest dużo, było dużo i będzie dużo. Nie każda sytuacja jest nagrana i upubliczniona. Rozmawiałam dzisiaj ze studentami. Kilka osób przyznało, że w przeszłości było prześladowanych przez rówieśniczki. Mówią: "nauczyciele nigdy nie reagowali". Słyszeli o tym, co się działo na korytarzach. Wiedzieli, że jest problem. Nic z tym nie robili – przyznaje Fanslau.

Agresja nasza powszechna

- Wie pani, te historie dzieją się codziennie, ale tylko czasem trafiają do mediów – opowiada mi Mariusz Barański z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Kwidzynie.

W tego typu placówkach codziennie pracuje się z agresywną młodzieżą po przejściach.

- Powiem pani szczerze, to ciężka praca jest. Ale sami tego chcieliśmy – opowiada Barański.

Pracę z trudną młodzieżą zaczął ponad 30 lat temu. Wtedy, jak sam przyznaje, miał jeszcze czas dla żony i dziecka. Teraz nie ma go nawet dla siebie.

Praca w ośrodku to ciągłe wyzwania. - Naszą codziennością jest nie tylko agresja, ale różne inne zaburzenia – psychotyczne, osobowościowe, skłonności samobójcze. Zawsze powtarzam, że nasza robota to jest jazda bez trzymanki. Każdy dzień jest inny. Musimy być wyczuleni. Reagować błyskawicznie na przejawy agresji – mówi dyrektor i dodaje:
- W naszej placówce pracujemy tylko z chłopakami. Rozmawiam jednak z kolegami z innych ośrodków. Zgodnie przyznają, że poziom agresji wśród dziewcząt rośnie. Takich historii jest znacznie więcej niż jeszcze 10 lat temu. Dziewczyny są wyjątkowo agresywne.

- Fala, jaka była w wojsku kiedyś, przeniosła się do szkoły. Gitować można było w zakładzie poprawczym i w karnym. Teraz można wszędzie. Niech pani posłucha slangu młodzieżowego, poczyta o grypsach. To jest zachłyśnięcie się wzorami więziennymi. I to trwa od kilunastu-, jeżeli nie kilkudziesięciu lat – opowiada.

- Powiem pani szczerze, nie mam w tej chwili ani jednego chłopaka, który trafiłby do ośrodka z normalnej rodziny. Patologia to nie tylko seks, alkohol, prostytucja, ale też niewydolność wychowawcza. Są dzieci, które w ogóle nie podlegają procesowi wychowawczemu i od 7 roku życia spędzają czas na ulicy. Nie mają żadnych wzorców. U nas praca polega na tym, że musimy zaakceptować każdego. Otaczamy ich opieką, próbujemy się dowiedzieć, czy w domu dochodziło do przemocy – opowiada dyrektor Barański.

Dziewczyny biją mocniej

Nie ma dziś aktualnych danych, które mówiłyby o tym, jak wiele młodych znajduje się obecnie pod opieką ośrodków wychowawczych. W raporcie przygotowanym przez Teresę Kaniowską z Wydział Resocjalizacji i Socjoterapii Ośrodka Rozwoju Edukacji mowa o 93 placówkach, w których było ponad 5 tys. miejsc dla młodych. To stan na 2014 rok. 10 lat wcześniej funkcjonowało o połowę mniej takich placówek.

- Wszyscy koncentrują się na tym, że młodzież jest agresywna. Bywa. Tematem nie jest to, czy młodzież jest agresywna. Chodzi o to, czy istnieją przejrzyste zasady działania. Jeśli w szkole przewijają się wciąż zachowania agresywne, to znaczy, że taka placówka nie ma ustalonych zasad. "Zdarzyło się" – tak się to traktuje – mówi z kolei Paweł Piotrowski z Ośrodka Socjoterapeutycznego "Wspólny Dom" w Wildze.

Pracuje tu ponad 20 lat. Trudne trafiają się przypadki.

- Najcięższe historie mamy z dziećmi, które trafiały do nas po obserwacjach psychiatrycznych. To są dzieci, które nie przestrzegają żadnych granic – przyznaje.

- Dziewczyny są bardziej agresywne od chłopców? – pytam.

- Dziewczyny są dużo bardziej skłonne do wszelkich intryg. Mniej mamy dziewczynek niż chłopców w placówce. Ale to, co potrafi zrobić 8 dziewczynek, to 30 chłopców nie jest w stanie. Nie tyle, że są bardziej skłonne do agresji fizycznej, ale do psychicznej już tak. Bójki z zazdrości, nakręcanie afer, agresja wobec konkurentek. To oczywiście związane jest z brakiem poczucia własnej wartości – mówi.

Przeszli piekło, sami gotują je innym

Anna Biernacka od 25 lat pracuje w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Jaworze.

- Pamiętam bardzo dobrze swoje początki. Byłam młodą dziewczyną, zaraz po studiach. Moja pierwsza praca. Zdarzało się, że wracałam do domu i płakałam. Nasi wychowankowie są agresywni, rozmowy z nimi nie są łatwe. Taka jest praca. Trzeba iść do przodu i wyciągać z tego naukę. Trzeba mówić im, że coś, co powiedzieli, jest złe. To są fajni ludzie, ale bardzo doświadczeni przez życie. Niejeden z nas nie przeżył tyle trudnych chwil, jakie oni. Mam do tego ogromny szacunek – wspomina.

Podobnie jak pracownicy pozostałych ośrodków przyznaje, że agresja rodzi agresję. Jeśli dziecko nie wyniosło dobrych wzorców z domu, nie miało tam z kim porozmawiać, wyżalić się, opowiedzieć o problemach – najczęściej wyładowuje swoją frustrację na innych.

To klasyczny przypadek. Ona nie raz już to widziała.

- Wszystkie skierowania z sądów, które do nas przychodzą, mają tę agresję wypisaną na samym początku. Ja na te dzieciaki patrzę zupełnie inaczej.

Młodzież, która trafia do placówek, jest najczęściej źle postrzegana przez środowisko. I trudno się dziwić. Nie chodzą do szkoły, więc są złymi uczniami. W rodzinie też spotyka je krytyka. Z takim bagażem przychodzą do nich.

- Nie wierzą w siebie. Uważają, że ciągle muszą o coś walczyć. Zero w nich empatii. Przechodzą prawie zawsze tę samą drogę. Najpierw sędzia wzywa rodziców i poucza ich, że powinni zająć się dzieckiem. Środek okazuje się nieskuteczny. Sąd przyznaje opiekę kuratora. Kurator chodzi więc do tej rodziny, stara się pomóc, wyegzekwować coś od młodego człowieka. I to też się potem okazuje nieskuteczne. Dochodzą pobicia, kradzieże… Trafiają do nas. Naszym zadaniem jest pokazać im, że te zachowania, które w kółko powtarzali, nie pomagały im. Cały czas tracili – opowiada Anna.

Najczęściej są to dzieci, które borykają się z odrzuceniem rodziców. Nie potrafią się komunikować. W domu tylko się krzyczy, więc nie potrafią normalnie rozmawiać. Biorą dopalacze, bo „to ich uspokaja”, a czasem „napędza do działania”. Brak im bliskości.

W głowie się nam nie mieści, co rodzice są w stanie im zrobić.

- Od znęcania, po molestowanie seksualne. Z takim bagażem muszą żyć. Nikt nie wyciąga do nich ręki. Wszyscy tylko wytykają palcami: "Ty jesteś ten zły". Więc tacy też są. Opowiadają o libacjach alkoholowych. Kolega taty albo sąsiad wykorzystuje moment, gdy rodzice są nieprzytomni. Wykorzystują seksualnie tych chłopców. Czasem oprawcami są rodzice. Żeby o tym opowiedzieli, potrzeba ogromnego zaufania do wychowawcy. Czują się sprawcami. Obwiniają się – opowiada pedagog.

Ta praca potrafi być jednak bardzo satysfakcjonująca. Jak mówi Anna, "bez tego podejścia chyba by padła".

- Tylu fajnych facetów już poznałam… Wracają do nas często. Widuję ich potem po latach z żonami na spacerach, obok wózek z dzieckiem. Są też porażki. Ktoś z zakładu karnego dzwoni z prośbą, żeby napisać naszemu byłemu wychowankowi opinię. Nie jesteśmy odrobić tego, co stracili wiele lat wcześniej – mówi.